Translate

niedziela, 30 czerwca 2013

VII ROZDZIAŁ!!

Rozdział VII
               
                  Kim byli moi rodzice? Dlaczego to nie oni mnie wychowali? Gdzie teraz są? Czy jeszcze żyją? - te pytania dręczyły mnie przez kilka dni, odkąd dowiedziałam się o tej okropnej prawdzie. Teraz tylko odpowiedzi na te pytania były jedynym celem w moim marnym życiu.
        Siedziałam w domu sama. Wszystkich gdzieś zwiało, ale jednak oprócz mnie, był jeszcze ktoś. Ten ktoś to osoba, z którą bałam się rozmawiać, nie wiedzieć dlaczego. W końcu jednak zostaliśmy sami. Harry siedział na kanapie i przeglądał kanały w tv. Chciałam zbliżyć się do niego bezszelestnie, ale nie udało mi się. Słysząc mnie, Harry wyłączył telewizję i patrząc mi w oczy powiedział:
          -Żeby nie było jakichś niejasności, czy czegoś tam... Wtedy, w dzień wypadku, ja pobiegłem za tobą, by cię jakoś pocieszyć, czy coś... W ogóle byłem zaskoczony tym, że będziemy razem pracować... no i ten...- Był zmieszany. Mówił jednak dalej. - Zobaczyłem, jak idziesz w stronę drogi. Już wcześniej zauważyłem, że nadjeżdża samochód, więc krzyknąłem. Nie usłyszałaś, no to nie miałem wyjścia. Podbiegłem do ciebie i zdezorientowany rzuciłem się by jakoś cię odepchnąć. Udało mi się, ale nie zrobiłem tego mocno i oboje zostaliśmy poszkodowani. - na ostatnie słowa uśmiechnął się lekko i pomachał gipsem założonym na jego rękę.
           -Jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś. Myślę, że możemy być dobrymi kumplami. - zaśmiałam się, nie mając innego pomysłu. Harry wziął moją rękę.
           -A ja myślę, że możemy być naprawdę dobrymi przyjaciółmi. - szczerze uśmiechając się do mnie, puścił moją rękę.
           Przez  jakiś czas żartowaliśmy i gadaliśmy jakbyśmy znali się od dawien dawna. Często byłam nieufna wobec ,,znajomych'', ale coś bardzo kusiło mnie do tego, by się zwierzyć właśnie jemu. Postanowiłam zaryzykować.
           -Pewnie już słyszałeś o tym, że jestem adoptowana, co? - spytałam, przypuszczając, że Liam się wygadał.
           -Taa... A co?- ociągając się, odpowiedział Harry.
           -No bo... Mam taką maluteńką prośbę. - uśmiechnęłam się najsłodziej, jak tylko umiałam.
           -Malutką mówisz?
           -Ok... No więc chciałabym dowiedzieć się, kim są moi biologiczni rodzice. Żeby jednak zdobyć te informacje, musiałabym jakoś znaleźć mój akt urodzenia, który zapewne jest w moim domu. Jedyny problem to transport. Nie chciałam prosić o pomoc Liam'a, bo mógłby się poczuć... hmm... no nie wiem, jak to określić. W każdym bądź razie chodzi o to, że on czasem inaczej odbiera moje czyny. - Po dłuższym milczeniu dodałam. - To jak będzie?
            -Nie rozumiem, o co chodzi z Liam'em, ale pomogę ci. - zaśmiał się i wstał.
            -Gdzie idziesz? - zapytałam zdezorientowana.
            -Jak to gdzie? Do samochodu. - odpowiedział beztrosko.
            -A-a-ale...
            -Chciałaś to masz! Teraz jest dobry moment na tę sprawę, bo nikogo nie ma i nikt się nie kapnie, że nas nie było. - przerwał mi Harry.
             -Chyba nie wiesz, co mówisz! Mój dom nie jest w Slough. Tam zamieszkałam po śmierci moich rodziców, to znaczy... przybranych rodziców. Akt urodzenia jest gdzieś w domu w Largs. To przecież 6 godzin w jedną stronę. Oszalałeś?! - Ostatnie słowa zamieniły się w krzyk.
             -Oo... Nie wiedziałem. To jednak nic nie zmienia. Możemy się wykręcić wycieczką.
             -Trwającą 12 godzin? - z niedowierzaniem kręciłam głową.
             -No a co? Możemy zwiedzić nawet całą Wielką Brytanię, a nikogo to nie będzie obchodzić! Mamy tutaj taką zasadę: nikt się nie interesuje tym, co robią inni. Wyjątek jest wtedy, kiedy któryś z nas ma kłopoty.
             -Serio? - zapytałam z rozbawieniem.
             -Jak nie wierzysz, to spytaj kogoś innego. - po krótkiej ciszy dodał jeszcze: -Zawiodłem się na tobie. Myślałem, że mi ufasz! - udał obrażonego, a ja wybuchając śmiechem wydusiłam z siebie zdania.
            -Dobra, już dobra... Jedźmy.
            -Yeah! W siną dal! - wykrzyczał Harry jeszcze bardziej mnie rozśmieszając.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••Kilka godzin później••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
        Dojeżdżając na miejsce czułam się dziwnie. Nie byłam w tym miejscu od 14 lat. Mój (już teraz nie) prawdziwy dom wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Jedną małą różnicą było tylko to, że stał opuszczony, a w ciągu tych kilkunastu lat tynk zdążył odpaść, okna pęknąć.
        Harry pomógł mi wysiąść i usadowić się w wózku. Dopiero kiedy staliśmy na podjeździe, przypomniałam sobie o najważniejszej rzeczy potrzebnej nam w tej chwili. Loczek, jakby czytał w moich myślach.
           -Masz klucz, prawda? - spytał podejrzliwie. Westchnęłam i zdobyłam się na odpowiedź.
           -Ja... Kompletnie o tym zapomniałam. - na te słowa Harry zacisnął usta w wąską kreskę.
        Milczeliśmy przez kilka minut, jednak zdawało mi się, że to cała wieczność. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, o którym powinniśmy wiedzieć od początku.
           -Ten dom stoi tu od czternastu lat. Drzwi na pewno spróchniały, więc nie będzie problemu z wyważeniem ich. - sądziłam, że to dobre i logiczne stwierdzenie. Takie było. Musiało być. Nie wiem więc, dlaczego usłyszałam śmiech. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, dosłownie, zwijającego się ze śmiechu Harry'ego. Zezłościło mnie to.
           -Nie mam pojęcia, dlaczego jest ci tak do śmiechu! - wydarłam się, a chłopakiem znów wstrząsnął wybuch niepohamowanej ,,radości''. Czekając aż się uspokoi, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Dom był otwarty. Drzwi otworzyły się pewnie na wskutek przeciągu. Niezrozumiana była tylko jedna sprawa, a mianowicie: czemu? Dokładnie pamiętam, że zaraz po zabraniu moich rzeczy, ciocia zamknęła drzwi na klucz i dała go mnie. Do dziś wiem, co powiedziała:,,Musisz pożegnać się z tym domem Saro. Nie znaczy to jednak, że tu nie wrócisz''. Zaraz po tym wręczyła mi klucz.
        Powiedziałam o tym mojemu towarzyszowi. Mina mu zrzedła. Twarz zbladła. Zobaczyłam w jego oczach strach.
           -Harry, co się dzieje? - zapytałam, przerażona jego wyglądem. Pokazał ręką w stronę domu. Bałam się spojrzeć. Zebrałam się w sobie i przekręciłam wózek. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Przez  drzwi dokładnie widziałam korytarz, który prowadził do salonu. Nawet z tej odległości zdołałam dostrzec postać.
        Zahipnotyzowani tym widokiem, trwaliśmy w bezruchu. Dopiero ruch człowieka uświadomił nam, że trzeba coś zrobić. Odezwał się Harry.
            -Słuchaj, może to jakiś bezdomny, albo... Nie ważne. Musimy sprawdzić, czy w ogóle żyje. - kiwnęłam głową, ale wewnątrz czułam niepokój. Po chwili Loczek stał w pokoju. Podjechałam do niego i zobaczyłam... małego chłopca.

*********************************************************************************

I co myślicie? Przepraszam, że tak długo czekacie na rozdziały... Teraz przez wakacje napiszę więcej rozdziałów, a w czasie roku szkolnego będę je co jakiś czas dodawać i pisać kolejne.
Widzę, że mam mało ,,fanów'' opowiadania, skoro pod ostatnim rozdziałem zobaczyłam 1 komentarz. -.-
Bardzo się jednak cieszę z tego komentarza. Dziękuję Ci bardzo za szczerą wypowiedź Maarit. :D
Nawet jeśli nikt nie będzie czytał mojego bloga, to i tak będę go dalje prowadzić. Dla siebie. Dla Maarit. :)
Cieszę się, że mam tyle wejść, chociaż komentarzy mało. ;]
Pozdrawiam
Doma