Translate

czwartek, 11 lipca 2013

VIII ROZDZIAŁ!!

Rozdział VIII

         Brudny, wychudzony chłopczyk, który spał na kanapie ściskając w swoich drobnych rączkach plecak wyglądał na około 6 lat. Nie mogąc się powstrzymać, pogłaskałam małego po policzku. Nagle zauważyłam piękne piwne oczy wpatrujące się we mnie z lękiem. Obudził się. Popatrzyłam na Harry'ego zaskoczona. Ku naszemu zdziwieniu, konwersację zaczął Mały.
           -Jesteście właścicielami tego domu? Jeśli tak, to strasznie was przepraszam! Chciałem tylko na chwilę się przespać. - odparł niewinnie.
           -Skąd tu się wziąłeś? - zapytałam.
           -Obiecacie, że nikomu nie powiecie? - odpowiedział pytaniem. Spojrzeliśmy po sobie z Harry'm.
           -Obiecujemy. - zapewnił.
           -Uciekłem z domu.
           -Dlaczego? - wypowiedziałam te słowa tak oschle, jakbym prowadziła przesłuchanie. Nie chciałam, żeby tak zabrzmiały.
           -Dobra, skoro obiecaliście, to wszystko wam powiem. Moja mama zmarła jak byłem mały. Nawet jej nie pamiętam. Tata od zawsze pił , ale po tym, jak mama umarła, straciliśmy nasz dom. Nikt nie pracował, to musieliśmy się wynieść. Spaliśmy zwykle w stodołach. Dopiero od kilku miesięcy mieszkamy z moją ciocią, która przyjechała z jakiegoś tam kraju. Ciocia całymi dniami harowała. Niby było dobrze, gdyby nie jedna rzecz. Tata mnie bił. Czasem nawet za nic. Raz powiedziałem o tym cioci i ona zrobiła aferę, ale potem tak mi się dostało, że chyba do dziś mam siniaki. No chyba, że to inne ciosy. Nie ważne. Nie mogłem już wytrzymać, a na dodatek koledzy w szkole się ze mnie śmiali. Musiałem uciec. Znalazłem ten dom i pomyślałem, że w nim zamieszkam, skoro i tak nikogo tu nie było. Do dzisiaj. - wszystko zdawało się być powiedziane jednym tchem. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Co teraz począć z tym małym dzieckiem? Nie musiałam więcej myśleć. Okazało się, że Harry to naprawdę mądry gość.
        -Słuchaj Mały, nie możesz tutaj mieszkać, ani szlajać się po ulicach. Źle byśmy zrobili zabierając cię do twojego domu. Jeśli jednak chcesz, możemy to zrobić. - przerwał na chwilę, wstrzymując oddech.
        -Nie chcę tam wracać, ale jak tata mnie znajdzie, to będzie źle. Muszę uciekać. Nie idźcie tylko na policję, proszę! Obiecaliście, że nie powiecie! - krzyknął chłopiec.
        -Nie martw się, wiem jaka jest policja. Na razie weźmiemy cię do nas, z tym nie powinno być problemu. Trzeba będzie z tym coś zrobić, mimo wszystko. - popatrzyłam na Harry'ego otępiała. On chciał go zabrać do nas do domu?!
        -Co powiemy chłopakom?  Przecież nie mamy nawet prawa, żeby... no wiesz... - tym razem ja zabrałam głos.
        -Zgłosimy to dokąd trzeba, zajmę się tym. Co do chłopaków – coś się wymyśli. - mrugnął do mnie, a potem zwrócił się do Małego. - Przepraszam, ale nie mamy wyjścia. Będziemy musieli jednak opowiedzieć komuś twoją historię. Nie możesz żyć w takiej rodzinie. Na pewno jakiś Dom Dziecka znajdzie ci prawdziwą. Prędzej, czy później i tak odebraliby cię twojemu tacie. Jeśli straci on prawa rodzicielskie, to nie będzie mógł się tobą zajmować. - chłopczyk wykrzywił się.  
        -Nie wszystko zrozumiałem. Tylko tyle, że pójdę do Domu Dziecka, znajdzie się jakaś rodzina, która mnie adoptuje i bla bla bla. Nie wierzę w takie rzeczy, ale wolę iść tam, niż wrócić do taty. - przyznał. Dopiero teraz kapnęłam się, że nie wiemy nawet jak się nazywa, ile ma lat i skąd jest. Zapytałam go o to.
        -Jak na przesłuchaniu. - uśmiechnął się Mały. - Jestem Edward, ale błagam nie mówcie tak do mnie! Ciocia nazywa mnie Eddie. Mam sześć lat. Mój dom, w którym mieszkałem niedawno jest w Stewarton.
        -Czyli jednak kawałek drogi przeszedłeś. - skwitował Harry.
        -No. - odparł dumny z siebie Eddie.
        -Oki, czyli się zbieramy, tak? - spytałam.
        -Nie zapomniałaś o czymś? - poważnie zapytał Loczek. No tak! Zapomniałam o rzeczy, po którą tu przyjechaliśmy!
       Po chwili wyszliśmy z domu z dokumentami. Przejrzałam je w samochodzie i ze zdziwieniem przeczytałam imiona i nazwiska moich rodziców. Były takie jak wszędzie: Aleksandra i George Greenleaves. Przestudiowałam jeszcze raz dokładnie cały akt urodzenia. W końcu znalazłam. W wielkim szoku podałam Harry'emu kartkę. Otworzył usta, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
                                     
                                       Na papierze widniało imię i nazwisko dziecka.

                                       Problem tkwił w tym, że to nie było moje imię.

                                                      Helen Julie Greenleaves.

      Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy. Miałam w głowie pustkę. Nazywałam się Sara. Może moi rodzice mieli drugie dziecko, które zmarło? Mało i bardzo prawdopodobne w jednym. Harry, jak to Harry, myślał trzeźwo (dzisiaj się przekonałam).
       -Myślę, że skoro jeszcze tutaj jesteśmy, to powinniśmy jechać do szpitala, w którym się urodziłaś.
        -To prawda, ale nie mamy pewności, że lekarz, który odbierał poród jeszcze żyje.
        -Czemu się nie przekonać? - zapytawszy, Harry ruszył samochodem w stronę New Brooksby Hospital.
       Zamierzaliśmy szukać tam niejakiego David'a Mulder. Człowieka, który razem z moją matką zobaczył mnie pierwszy.
***********************************************************************************
Hej! Wydaje mi się, że ten rozdział był trochę nudny... No, ale to tylko mój punkt widzenia. Jestem ciekawa, co Wy sądzicie o tym rozdziale? Czekam na komentarze. Nie, to nie jest żart! Pod ostatnim postem były aż 3 komentarze! Wiem, że to kiepsko, ale ja cieszę się, jak małe dziecko! :D
Pozdrawiam
Doma