Translate

czwartek, 11 lipca 2013

VIII ROZDZIAŁ!!

Rozdział VIII

         Brudny, wychudzony chłopczyk, który spał na kanapie ściskając w swoich drobnych rączkach plecak wyglądał na około 6 lat. Nie mogąc się powstrzymać, pogłaskałam małego po policzku. Nagle zauważyłam piękne piwne oczy wpatrujące się we mnie z lękiem. Obudził się. Popatrzyłam na Harry'ego zaskoczona. Ku naszemu zdziwieniu, konwersację zaczął Mały.
           -Jesteście właścicielami tego domu? Jeśli tak, to strasznie was przepraszam! Chciałem tylko na chwilę się przespać. - odparł niewinnie.
           -Skąd tu się wziąłeś? - zapytałam.
           -Obiecacie, że nikomu nie powiecie? - odpowiedział pytaniem. Spojrzeliśmy po sobie z Harry'm.
           -Obiecujemy. - zapewnił.
           -Uciekłem z domu.
           -Dlaczego? - wypowiedziałam te słowa tak oschle, jakbym prowadziła przesłuchanie. Nie chciałam, żeby tak zabrzmiały.
           -Dobra, skoro obiecaliście, to wszystko wam powiem. Moja mama zmarła jak byłem mały. Nawet jej nie pamiętam. Tata od zawsze pił , ale po tym, jak mama umarła, straciliśmy nasz dom. Nikt nie pracował, to musieliśmy się wynieść. Spaliśmy zwykle w stodołach. Dopiero od kilku miesięcy mieszkamy z moją ciocią, która przyjechała z jakiegoś tam kraju. Ciocia całymi dniami harowała. Niby było dobrze, gdyby nie jedna rzecz. Tata mnie bił. Czasem nawet za nic. Raz powiedziałem o tym cioci i ona zrobiła aferę, ale potem tak mi się dostało, że chyba do dziś mam siniaki. No chyba, że to inne ciosy. Nie ważne. Nie mogłem już wytrzymać, a na dodatek koledzy w szkole się ze mnie śmiali. Musiałem uciec. Znalazłem ten dom i pomyślałem, że w nim zamieszkam, skoro i tak nikogo tu nie było. Do dzisiaj. - wszystko zdawało się być powiedziane jednym tchem. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Co teraz począć z tym małym dzieckiem? Nie musiałam więcej myśleć. Okazało się, że Harry to naprawdę mądry gość.
        -Słuchaj Mały, nie możesz tutaj mieszkać, ani szlajać się po ulicach. Źle byśmy zrobili zabierając cię do twojego domu. Jeśli jednak chcesz, możemy to zrobić. - przerwał na chwilę, wstrzymując oddech.
        -Nie chcę tam wracać, ale jak tata mnie znajdzie, to będzie źle. Muszę uciekać. Nie idźcie tylko na policję, proszę! Obiecaliście, że nie powiecie! - krzyknął chłopiec.
        -Nie martw się, wiem jaka jest policja. Na razie weźmiemy cię do nas, z tym nie powinno być problemu. Trzeba będzie z tym coś zrobić, mimo wszystko. - popatrzyłam na Harry'ego otępiała. On chciał go zabrać do nas do domu?!
        -Co powiemy chłopakom?  Przecież nie mamy nawet prawa, żeby... no wiesz... - tym razem ja zabrałam głos.
        -Zgłosimy to dokąd trzeba, zajmę się tym. Co do chłopaków – coś się wymyśli. - mrugnął do mnie, a potem zwrócił się do Małego. - Przepraszam, ale nie mamy wyjścia. Będziemy musieli jednak opowiedzieć komuś twoją historię. Nie możesz żyć w takiej rodzinie. Na pewno jakiś Dom Dziecka znajdzie ci prawdziwą. Prędzej, czy później i tak odebraliby cię twojemu tacie. Jeśli straci on prawa rodzicielskie, to nie będzie mógł się tobą zajmować. - chłopczyk wykrzywił się.  
        -Nie wszystko zrozumiałem. Tylko tyle, że pójdę do Domu Dziecka, znajdzie się jakaś rodzina, która mnie adoptuje i bla bla bla. Nie wierzę w takie rzeczy, ale wolę iść tam, niż wrócić do taty. - przyznał. Dopiero teraz kapnęłam się, że nie wiemy nawet jak się nazywa, ile ma lat i skąd jest. Zapytałam go o to.
        -Jak na przesłuchaniu. - uśmiechnął się Mały. - Jestem Edward, ale błagam nie mówcie tak do mnie! Ciocia nazywa mnie Eddie. Mam sześć lat. Mój dom, w którym mieszkałem niedawno jest w Stewarton.
        -Czyli jednak kawałek drogi przeszedłeś. - skwitował Harry.
        -No. - odparł dumny z siebie Eddie.
        -Oki, czyli się zbieramy, tak? - spytałam.
        -Nie zapomniałaś o czymś? - poważnie zapytał Loczek. No tak! Zapomniałam o rzeczy, po którą tu przyjechaliśmy!
       Po chwili wyszliśmy z domu z dokumentami. Przejrzałam je w samochodzie i ze zdziwieniem przeczytałam imiona i nazwiska moich rodziców. Były takie jak wszędzie: Aleksandra i George Greenleaves. Przestudiowałam jeszcze raz dokładnie cały akt urodzenia. W końcu znalazłam. W wielkim szoku podałam Harry'emu kartkę. Otworzył usta, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
                                     
                                       Na papierze widniało imię i nazwisko dziecka.

                                       Problem tkwił w tym, że to nie było moje imię.

                                                      Helen Julie Greenleaves.

      Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy. Miałam w głowie pustkę. Nazywałam się Sara. Może moi rodzice mieli drugie dziecko, które zmarło? Mało i bardzo prawdopodobne w jednym. Harry, jak to Harry, myślał trzeźwo (dzisiaj się przekonałam).
       -Myślę, że skoro jeszcze tutaj jesteśmy, to powinniśmy jechać do szpitala, w którym się urodziłaś.
        -To prawda, ale nie mamy pewności, że lekarz, który odbierał poród jeszcze żyje.
        -Czemu się nie przekonać? - zapytawszy, Harry ruszył samochodem w stronę New Brooksby Hospital.
       Zamierzaliśmy szukać tam niejakiego David'a Mulder. Człowieka, który razem z moją matką zobaczył mnie pierwszy.
***********************************************************************************
Hej! Wydaje mi się, że ten rozdział był trochę nudny... No, ale to tylko mój punkt widzenia. Jestem ciekawa, co Wy sądzicie o tym rozdziale? Czekam na komentarze. Nie, to nie jest żart! Pod ostatnim postem były aż 3 komentarze! Wiem, że to kiepsko, ale ja cieszę się, jak małe dziecko! :D
Pozdrawiam
Doma

niedziela, 30 czerwca 2013

VII ROZDZIAŁ!!

Rozdział VII
               
                  Kim byli moi rodzice? Dlaczego to nie oni mnie wychowali? Gdzie teraz są? Czy jeszcze żyją? - te pytania dręczyły mnie przez kilka dni, odkąd dowiedziałam się o tej okropnej prawdzie. Teraz tylko odpowiedzi na te pytania były jedynym celem w moim marnym życiu.
        Siedziałam w domu sama. Wszystkich gdzieś zwiało, ale jednak oprócz mnie, był jeszcze ktoś. Ten ktoś to osoba, z którą bałam się rozmawiać, nie wiedzieć dlaczego. W końcu jednak zostaliśmy sami. Harry siedział na kanapie i przeglądał kanały w tv. Chciałam zbliżyć się do niego bezszelestnie, ale nie udało mi się. Słysząc mnie, Harry wyłączył telewizję i patrząc mi w oczy powiedział:
          -Żeby nie było jakichś niejasności, czy czegoś tam... Wtedy, w dzień wypadku, ja pobiegłem za tobą, by cię jakoś pocieszyć, czy coś... W ogóle byłem zaskoczony tym, że będziemy razem pracować... no i ten...- Był zmieszany. Mówił jednak dalej. - Zobaczyłem, jak idziesz w stronę drogi. Już wcześniej zauważyłem, że nadjeżdża samochód, więc krzyknąłem. Nie usłyszałaś, no to nie miałem wyjścia. Podbiegłem do ciebie i zdezorientowany rzuciłem się by jakoś cię odepchnąć. Udało mi się, ale nie zrobiłem tego mocno i oboje zostaliśmy poszkodowani. - na ostatnie słowa uśmiechnął się lekko i pomachał gipsem założonym na jego rękę.
           -Jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś. Myślę, że możemy być dobrymi kumplami. - zaśmiałam się, nie mając innego pomysłu. Harry wziął moją rękę.
           -A ja myślę, że możemy być naprawdę dobrymi przyjaciółmi. - szczerze uśmiechając się do mnie, puścił moją rękę.
           Przez  jakiś czas żartowaliśmy i gadaliśmy jakbyśmy znali się od dawien dawna. Często byłam nieufna wobec ,,znajomych'', ale coś bardzo kusiło mnie do tego, by się zwierzyć właśnie jemu. Postanowiłam zaryzykować.
           -Pewnie już słyszałeś o tym, że jestem adoptowana, co? - spytałam, przypuszczając, że Liam się wygadał.
           -Taa... A co?- ociągając się, odpowiedział Harry.
           -No bo... Mam taką maluteńką prośbę. - uśmiechnęłam się najsłodziej, jak tylko umiałam.
           -Malutką mówisz?
           -Ok... No więc chciałabym dowiedzieć się, kim są moi biologiczni rodzice. Żeby jednak zdobyć te informacje, musiałabym jakoś znaleźć mój akt urodzenia, który zapewne jest w moim domu. Jedyny problem to transport. Nie chciałam prosić o pomoc Liam'a, bo mógłby się poczuć... hmm... no nie wiem, jak to określić. W każdym bądź razie chodzi o to, że on czasem inaczej odbiera moje czyny. - Po dłuższym milczeniu dodałam. - To jak będzie?
            -Nie rozumiem, o co chodzi z Liam'em, ale pomogę ci. - zaśmiał się i wstał.
            -Gdzie idziesz? - zapytałam zdezorientowana.
            -Jak to gdzie? Do samochodu. - odpowiedział beztrosko.
            -A-a-ale...
            -Chciałaś to masz! Teraz jest dobry moment na tę sprawę, bo nikogo nie ma i nikt się nie kapnie, że nas nie było. - przerwał mi Harry.
             -Chyba nie wiesz, co mówisz! Mój dom nie jest w Slough. Tam zamieszkałam po śmierci moich rodziców, to znaczy... przybranych rodziców. Akt urodzenia jest gdzieś w domu w Largs. To przecież 6 godzin w jedną stronę. Oszalałeś?! - Ostatnie słowa zamieniły się w krzyk.
             -Oo... Nie wiedziałem. To jednak nic nie zmienia. Możemy się wykręcić wycieczką.
             -Trwającą 12 godzin? - z niedowierzaniem kręciłam głową.
             -No a co? Możemy zwiedzić nawet całą Wielką Brytanię, a nikogo to nie będzie obchodzić! Mamy tutaj taką zasadę: nikt się nie interesuje tym, co robią inni. Wyjątek jest wtedy, kiedy któryś z nas ma kłopoty.
             -Serio? - zapytałam z rozbawieniem.
             -Jak nie wierzysz, to spytaj kogoś innego. - po krótkiej ciszy dodał jeszcze: -Zawiodłem się na tobie. Myślałem, że mi ufasz! - udał obrażonego, a ja wybuchając śmiechem wydusiłam z siebie zdania.
            -Dobra, już dobra... Jedźmy.
            -Yeah! W siną dal! - wykrzyczał Harry jeszcze bardziej mnie rozśmieszając.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••Kilka godzin później••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
        Dojeżdżając na miejsce czułam się dziwnie. Nie byłam w tym miejscu od 14 lat. Mój (już teraz nie) prawdziwy dom wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Jedną małą różnicą było tylko to, że stał opuszczony, a w ciągu tych kilkunastu lat tynk zdążył odpaść, okna pęknąć.
        Harry pomógł mi wysiąść i usadowić się w wózku. Dopiero kiedy staliśmy na podjeździe, przypomniałam sobie o najważniejszej rzeczy potrzebnej nam w tej chwili. Loczek, jakby czytał w moich myślach.
           -Masz klucz, prawda? - spytał podejrzliwie. Westchnęłam i zdobyłam się na odpowiedź.
           -Ja... Kompletnie o tym zapomniałam. - na te słowa Harry zacisnął usta w wąską kreskę.
        Milczeliśmy przez kilka minut, jednak zdawało mi się, że to cała wieczność. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, o którym powinniśmy wiedzieć od początku.
           -Ten dom stoi tu od czternastu lat. Drzwi na pewno spróchniały, więc nie będzie problemu z wyważeniem ich. - sądziłam, że to dobre i logiczne stwierdzenie. Takie było. Musiało być. Nie wiem więc, dlaczego usłyszałam śmiech. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, dosłownie, zwijającego się ze śmiechu Harry'ego. Zezłościło mnie to.
           -Nie mam pojęcia, dlaczego jest ci tak do śmiechu! - wydarłam się, a chłopakiem znów wstrząsnął wybuch niepohamowanej ,,radości''. Czekając aż się uspokoi, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Dom był otwarty. Drzwi otworzyły się pewnie na wskutek przeciągu. Niezrozumiana była tylko jedna sprawa, a mianowicie: czemu? Dokładnie pamiętam, że zaraz po zabraniu moich rzeczy, ciocia zamknęła drzwi na klucz i dała go mnie. Do dziś wiem, co powiedziała:,,Musisz pożegnać się z tym domem Saro. Nie znaczy to jednak, że tu nie wrócisz''. Zaraz po tym wręczyła mi klucz.
        Powiedziałam o tym mojemu towarzyszowi. Mina mu zrzedła. Twarz zbladła. Zobaczyłam w jego oczach strach.
           -Harry, co się dzieje? - zapytałam, przerażona jego wyglądem. Pokazał ręką w stronę domu. Bałam się spojrzeć. Zebrałam się w sobie i przekręciłam wózek. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Przez  drzwi dokładnie widziałam korytarz, który prowadził do salonu. Nawet z tej odległości zdołałam dostrzec postać.
        Zahipnotyzowani tym widokiem, trwaliśmy w bezruchu. Dopiero ruch człowieka uświadomił nam, że trzeba coś zrobić. Odezwał się Harry.
            -Słuchaj, może to jakiś bezdomny, albo... Nie ważne. Musimy sprawdzić, czy w ogóle żyje. - kiwnęłam głową, ale wewnątrz czułam niepokój. Po chwili Loczek stał w pokoju. Podjechałam do niego i zobaczyłam... małego chłopca.

*********************************************************************************

I co myślicie? Przepraszam, że tak długo czekacie na rozdziały... Teraz przez wakacje napiszę więcej rozdziałów, a w czasie roku szkolnego będę je co jakiś czas dodawać i pisać kolejne.
Widzę, że mam mało ,,fanów'' opowiadania, skoro pod ostatnim rozdziałem zobaczyłam 1 komentarz. -.-
Bardzo się jednak cieszę z tego komentarza. Dziękuję Ci bardzo za szczerą wypowiedź Maarit. :D
Nawet jeśli nikt nie będzie czytał mojego bloga, to i tak będę go dalje prowadzić. Dla siebie. Dla Maarit. :)
Cieszę się, że mam tyle wejść, chociaż komentarzy mało. ;]
Pozdrawiam
Doma

czwartek, 16 maja 2013

VI ROZDZIAŁ!!

Rozdział VI
Te trzy tygodnie zmieniły moje życie. Myślałam, że wszystko będzie ok.
Dlaczego łudziłam się tymi wszystkimi słowami lekarzy, pielęgniarek?
Czemu wierzyłam w powrót do normalnego życia?
Przez cały czas sądziłam, że kilka razy wstanę z wózka, przejdę parę kroków i znów będę chodzić.
      Nawet jeśli byłaby jakaś szansa, to nie miałabym siły walczyć. Zawsze byłam słaba, dlatego też teraz będę potrzebować dużo czasu, by się pozbierać. Pewnie dużo ludzi przeżyło coś takiego jak ja, będąc szczęśliwymi. Nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zrobię niczego tak, jak dawniej.
      Z zamyślenia wyrwał mnie głos Liam’a:
       -Idziesz, czy zostajesz tutaj?
Nie uśmiechnęłam się, nie poczułam żartu. Byłam zła.
       - Nigdzie przecież nie idę! Muszę jechać na wózku inwalidzkim. Czy ty tego nie widzisz?!
       - Przepraszam, ja tylko… - słyszałam, jak kuzyn ciężko wzdycha. Po chwili milczenia dodał oschłym tonem. – zbieraj się.
        Pod powiekami zbierały mi się łzy. Nic złego nie zrobiłam! Miałam prawo się zdenerwować.
        Włożyłam na kolana swoją torbę i skierowałam swój wózek do szpitalnej windy.
Jadąc samochodem przypomniałam sobie, gdzie jadę. Przez moją niepełnosprawność musiałam wrócić do cioci i wujka. Do domu.
         Przejeżdżając obok jakiegoś parku wróciły wspomnienia z wakacji. Nie mogłam wyjechać nie żegnając się z Jessicą i chłopakami z 1D.
           - Liam? – spytałam cicho.
           -Co?
           -Czy mógłbyś podwieźć mnie pod moje mieszkanie?
           -Twoje mieszkanie? Przecież nie będziesz już w nim mieszkać, nie pamiętasz? Jedziesz z powrotem do domu, miałaś wypadek, czy tego też nie pamiętasz?! – krzyczał Liam.
Miałam dosyć, czułam, że zaraz wybuchnę. Tak też się stało.
           -A czy ty nie pamiętasz, że ja mam też swoje życie? Może je straciłam, okey, ale to nie znaczy, że mnie nie ma! To, że czasem wszystko się zmienia, nie znaczy jeszcze, że znika! Nie tylko ty masz przyjaciół! Nie tylko ty robisz coś, co kochasz! Nie pokazuj, że jesteś lepszy, ważniejszy, bo ja to wiem. Jestem świadoma wszystkiego, co się dzieje. Nie uważaj mnie za głupią!! Jeszcze żyję, przyjmij to do wiadomości. – ostatnie zdania wypowiadałam szlochając i histerycznie krzycząc.
            Nie obchodziło mnie, czy go urażę, czy też nie. Tak jak jego nie obchodziło to, co ja przeżywam. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie, ale kiedy zauważyłam zbliżający się znany budynek, postanowiłam zapytać jeszcze raz.
           -Mógłbyś mnie wysadzić przy tej kwiaciarni? Chciałabym tylko pożegnać się z moją przyjaciółką. Proszę.
            -Dobra! Idź! Biegnij do tej swojej przyjaciółki i pożegnaj się z nią! Ja tu na ciebie poczekam. – dodał sarkastycznie.
            Nie wierzyłam własnym uszom. Nie rozumiałam, czemu Liam tak się wścieka. To nie on musi jeździć na wózku! Jest gwiazdą! Poczułam ogromną wściekłość i gniew. One dodały mi odwagi i siły, by podnieść się. Wyczołgałam się z samochodu i otworzyłam bagażnik. Z trudem podniosłam się i ledwo utrzymałam na nogach, których nie czułam. Przez jedną sekundę myślałam, że stoję. Tak naprawdę wiedziałam,  że upadnę. Tym razem nie potrafiłam wstać o własnych siłach. Nie miałam zamiaru prosić Liam’a o pomoc, który siedział w samochodzie nie ruszając się.
        Siedziałam kilka minut opierając się o koło auta i zauważyłam znajomą twarz. Zza kwiatów wychylała się głowa Jessici. Była dosyć blisko, więc zawołałam ją. Pomogła mi wyciągnąć wózek i usadowić się w nim. Opowiedziałam o wszystkim przyjaciółce i nagle wpadł mi do głowy pomysł.
         -Sara, czy kompletnie ci odbiło?! – reakcja Jessici było dosyć przewidywalna.
         -Przecież sobie poradzę! Muszę się jakoś usamodzielnić, a w razie czego mam ciebie!
         -Dobra. Szczerze? Ja nie mam nic przeciwko temu, ale pomyśl o swojej cioci. Czy wiesz, co ona przeżywa?
          -Ona wszystko tak przeżywa! Wiem, że cały czas ma do mnie żal o to, że wyjechałam do Londynu. Chcę jej pokazać, że sobie poradzę!
          -Źle robisz, ale to twoje życie i twój wybór. – w końcu uległa, a ja poczułam lekką satysfakcję.
    Zniknęła, gdy podjechałam do Liam’a. Najwyraźniej nie był zadowolony moim postanowieniem. W końcu i on, i ja ustąpiliśmy. Poszliśmy na kompromis. Zostanę w Londynie, ale zamieszkam z nim i z chłopakami. Nie byłam z tego zadowolona, ale wolałam zostać tutaj niż wracać do domu.

    Dojeżdżając miałam jedynie jedną wątpliwość: czy reszta wie, że ja z nimi zamieszkam? Nie zmagałam się z tym długo, bo wszyscy stali przed domem. Nad drzwiami widniał napis: ,,WITAJ W DOMU!''. Ucieszyłam się bardzo. Myślę, że fajnie będzie z nimi mieszkać.
    Po torcie (załatwili specjalnie dla mnie! Yeah!) pokazali mi pokój, który miałam nazwać ,,swoim''. Spodobał mi się od razu. Przeważał tam mój ulubiony kolor – zielony. Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak czarne pianino. Nie fortepian, lecz pokryte czarnym, matowym lakierem PIANINO. Zawsze o takim marzyłam, więc pewnie to sprawka Liam'a. Okazało się inaczej, bo to pianino znalazł Harry w piwnicy swojego rodzinnego domu.
    Koniec zachwycania się pokojem oznaczał początek rozmowy z moim kuzynem. W samochodzie  mówił, że chce mi coś powiedzieć. Usiadł na łóżku i wpatrując się w swoje ręce, zaczął mówić cichym głosem:
          -Sara, ja nie wiem, jak ci to powiedzieć... Na początek chcę cię przeprosić. Za tą akcje przy samochodzie, za te krzyki.
          -Nie ma sprawy Liam, byliśmy zdenerwowani. - inaczej nie umiałam sobie tego wytłumaczyć.
          -To pierwsza sprawa. Zrozum, jest mi ciężko, że muszę patrzeć, jak cierpisz i... - w tym momencie przerwałam mu.
          -Hola, hola! Nie powinno ci być ciężko, mimo wszystko. A po drugie, ja wcale przecież nie cierpię! Przyzwyczaiłam się do tego, że już nie stanę na nogi.
          -Co? - z niedowierzaniem spytał.
          -Przestało mnie to jakoś obchodzić. - wymyśliłam bzdurę, ale co miałam powiedzieć? Nie chciałam, by ktokolwiek się nade mną użalał. Nie zniosłabym tego. Moja obojętność podziałała (na szczęście) i Liam kontynuował dalej.
           -Tyle, że... tak na serio to nie o to chodzi.
           -No to o co?! - zniecierpliwiona już krzyknęłam. Po tych słowach padła odpowiedź, która zmieniła moje życie.
           -Lekarze w tym szpitalu musieli zrobić ci badanie DNA. Przyczyną był błąd w twoich dokumentach. Dziwiliśmy się temu, bo błędy były w każdym papierze. Chodziło o imiona i nazwiska twoich rodziców...
           -Dlaczego? Co... co to znaczy?
           -No więc tak naprawdę twoi rodzice to... to nie ci, którzy się za nich podawali...
           -A-ale to nie m-możliwe! Czy to znaczy, że ja... ja...
           -Okazało się, że nie jesteś biologiczną córką cioci Aleksandry i wujka Georg'a. Nie wiadomo, jak to się stało! Nikt z rodziny nie wiedział, że jesteś adoptowana. Nawet w dokumentach tego nie było.
           -Ale Liam! To oznacza, że nie jesteśmy nawet... rodziną!
           -Nie mów tak, proszę cię! Nie ważne, czy łączą nas więzy krwi. Wychowałaś się ze mną. Spędziliśmy ze sobą całe nasze dzieciństwo. Nie możesz mówić, że nie jesteśmy rodziną!
          -Przepraszam. - te słowa wypowiedziałam szeptem. Nic innego nie dałam rady z siebie wydobyć, oprócz szlochu.
          -Cii... - uspokajał mnie Liam, gładząc moje włosy. Byłam zrozpaczona i nie miałam pojęcia, kim jestem. 
***********************************************************************************
WOW! Muszę przyznać, że udał mi się ten rozdział xD. Niestety, to tylko moje zdanie i czekam na Wasze opinie.
Zauważyliście pewnie, że trochę inaczej napisałam ten rozdział. Dostałam radę od pewnej dziewczyny i myślę, że teraz to lepiej się i prezentuje, i czyta. A Wam się podoba nowy styl pisania?
Czekam na Wasze komentarze
Pozdrawiam
Doma
PS. DZIĘKI WIELKIE ZA WEJŚCIA!!! :D

piątek, 19 kwietnia 2013

V ROZDZIAŁ !!

ROZDZIAŁ V
Pip… pip… pip… - słyszałam równe, rytmiczne wysokie dźwięki. Tym razem jednak to nie był budzik. Wydawało mi się, że spałam. Bardzo zdziwiło mnie to, że słyszę wszystko, co dzieje się obok mnie. Nie mogłam się ruszyć, ani wstać, ani powiedzieć jednego słowa. Wiedziałam, że żyję, ale tak jakby do połowy. Dlaczego? Bo nie czułam nóg. Bolał mnie kręgosłup i wszystkie mięśnie…

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••• Kilka dni później•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

-Sara! Słyszysz mnie? Proszę powiedz coś, daj nam jakiś znak! – słyszałam czyjś głos. Był znajomy, lecz nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należy. Tak bardzo chciałam to wiedzieć! Nagle poczułam ogromną energię i determinację. Tak!! Udało mi się otworzyć oczy! Och, to Liam! Z ciocią i wujkiem! Nie mogłam w to uwierzyć! Uśmiechnęłam się słabo, a oni zrobili taki chaos, że zbiegła się prawie połowa oddziału! Tak, zdążyłam zauważyć, gdzie jestem – w szpitalu. Zaczynało mi też świtać, jak tu się znalazłam:
,,Po tym, jak Frank wywalił mnie z pracy za JEDNO spóźnienie, szłam zrozpaczona do mieszkania. Zastanawiając się, co teraz zrobię, nie zauważyłam, że wchodzę na jezdnię. Ostatnie co pamiętam, to pisk opon, klakson samochodu i krzyk Harry’ego.’’
Czyli wychodziło na to, że nie miałam pracy, leżałam bezwładnie w szpitalu i do tego ciocia i wujek musieli jechać do Londynu, żeby zobaczyć, co się ze mną dzieje. A co jest najgorsze? To, że to wina mojej głowy w chmurach, nieodpowiedzialności i nieuwagi!!! Czułam się okropnie… Tak okropnie, że powoli zasypiałam, nie zważając na niczyje słowa i hałas, które panowały w sali.

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

Obudziłam się i zobaczyłam kilka twarzy. Byli to: Liam, ciocia Roxanne, wujek Philip i... co?! Nie mogłam uwierzyć moim oczom. Z tyłu widniała głowa... Frank'a! Patrzyłam na nich otępiałym zwrokiem. Pierwsza odezwała się ciocia Roxanne:
-Saro, moje ty kochanie, jak się czujesz?!
-Uspokój się mamo, przecież dopiero co się obudziła. - powiedział spokojnie Liam.
-Ależ synu! Chcę przecież dowiedzieć się, co z moją... no... siostrzenicą! - zganiła mojego kuzyna ciocia.
-Przepraszam, lecz muszą państwo wyjść. Pierwsza powinna się dowiedzieć właśnie pani siostrzenica. Państwu wytłumaczy wszystko pielęgniarka na zewnątrz. - nagle pojawił się w drzwiach lekarz.
-Oczywiście. - odrzekł wujek. Wszyscy wraz z zawstydzoną ciocią wyszli z sali. Wtedy doktor zaczął mówić:
-Muszę przyznać, że bardzo dziwi mnie brak ran, obrażeń zewnętrznych. Niestety bardzo ucierpiał pani kręgosłup. Czuje się pani bardzo słaba, prawda? - na te słowa przytaknęłam, a on kontynuował. - Sądzę, że to przez te kilka dni nieruszania się. Niestety, najgorszy jest brak czucia w nogach. To znaczy, że są bardzo małe szanse na... - zawiesił, a ja cała zdrętwiałam.
-Czy to znaczy, że... że już nigdy nie będę chodzić? - zapytałam o to z ciężkim sercem i łzami w oczach.
-Od razu chcę poinformować, że są szanse. Są bardzo marne i od razu mówię, że operacja nic by nie pomogła. Jedynym ratunkiem jest rehabilitacja. Nie będę jednak nikogo okłamywać, czas tej rehabilitacji może być bardzo długi i nawet nie przynosić skutków. Jeśli chce pani spróbować, musi pani uzbroić się w cierpliwość i nie poddawać się. Widzę, że jest pani młodą osobą, więc niech pani tylko powie, a ja załatwię bardzo dobrego rehabilitanta. - skończył swoją wypowiedź, a ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Miałam ogromną pustkę w głowie. Zdobyłam się na kilka słów:
-Jeszcze się zastanowię. - lekarz wyszedł, a ja przypomniałam sobie, że przecież Harry był tam ze mną...
-Moja mała! - z krzykiem, dosłownie wpadła do sali zapłakana ciocia. Spodziewałam się dalszych zdarzeń. Ciocia będzie płakać, a wszyscy pocieszać. Na tę myśl próbowałam udać, że śpię. Skutecznie udało mi się ich ,,pozbyć''. Liam wychodził ostatni, więc szepnęłam jego imię. Odwrócił się i podchodząc zapytał ze spokojem, ale i z troską:
-Co jest? Potrzebujesz czegoś?
-Nie, ja... ech... Czy Harry'emu coś jest? - wydukałam.
-Nie, nie martw się. Harry został wypuszczony wczoraj. Chciał do ciebie przyjść, ale mu nie pozwolili. Wiesz, wpuszczają tu tylko rodzinę.
-W takim razie co robił tu Frank?
-On pierwszy przyjechał do szpitala, bo widział całe zdarzenie z okna w jego biurze. Bardzo się przestraszył i powiedział recepcjonistce, że jest... twoim... ojcem...
-Co...? Dla-dlaczego? - z niedowierzaniem pytałam.
-Wmówił sobie, że to jego wina. Ma okropne wyrzuty sumienia. Gdybyś go widziała, jak o tym mówił...
-Okey... - nie chciałam już niczego i nikogo słuchać. - Jestem zmęczona, przyjdź do mnie jutro, ok?
-Dobra. - uśmiechnął się lekko i cmoknął w czoło, jak to zwykle robił, kiedy byłam chora.
Nie miałam pojęcia, co robić, myśleć. Znów pogrążyłam się we śnie, lecz nie na długo. Po kilku minutach usłyszałam pukanie. Byłam pewna, że to pielęgniarka. Do sali weszło czterech chłopaków. Nie spodziewałam się, że Harry, Zayn, Louis i Niall przyjdą mnie odwiedzić. Ucieszyłam się z wizyty. Długo siedzieli u mnie żartując, śmiejąc się. Bardzo ich polubiłam, a jednym z powodów było to, że ani razu nie wspomnieli o moich nogach, kręgosłupie itd. Na pewno wiedzieli już o wszystkim, bo jestem pewna, że Liam nie utrzymał języka za zębami. Nie lubię szpitali, a to dlatego, że trzeba tylko leżeć i się nudzić. Nie wspominam już bólu. Myśląc, jak potoczy się dalej moje życie, zasnęłam. Już chyba dziesiąty raz dzisiejszego dnia. W końcu, jutro też jest dzień...

********************************************************************************

 Przez to, że Sara cały czas miała szczęście, wszystko jej się udawało i szło jak po maśle, dostała karę. XD
Jak myślicie, dobry miałam pomysł, by życie Sary ,,trochę'' się zmieniło? Proszę o komentarze :)
Pozdrawiam
Doma
PS. Wybaczcie, ale rozdziały będą się ukazywać... co jakiś czas xD chodzi o to, że mam mało czasu. Będą krótsze niż na początku. ;/

NIESPODZIANKA!

Wracam!
Tak, to nie żart xD
Postanowiłam, że wrócę na bloga. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale znów będę pisać dalej opowiadanie.                                                                          ☺ :D ☺
Muszę uprzedzić Was, że historia Sary nieco się zmieni. Po przeczytaniu pewnej książki pomyślałam, że mój blog zmieni się z lekkiej historyjki miłosnej, na coś trudniejszego. Znajdą się tu różnego rodzaju problemy, z którymi bohaterzy będą musieli się zmagać…
Proszę, tylko się nie przestraszcie!! Oczywiście nie zniknie wygłupianie się, śmiech i radość. Zrozumcie, chcę tylko mojemu opowiadaniu nadać trochę stylu ,,codziennego życia’’. :)
Jeśli nie kapujecie o co mi chodzi, to nic. Po prostu nie zrażajcie się tą ,,zapowiedzią’’ i czytajcie nowe rozdziały i przygody Sary Greenleaves!! :D
Pozdrawiam
Doma
PS. Już niedługo V rozdział! (Może nawet dzisiaj) ;)

piątek, 15 marca 2013

SMUTEK -.-

Hej!
Tak jak widać po nagłówku posta, jest mi smutno. Powód: zrozumiałam, że założenie tego bloga było wielkim błędem. Codziennie widząc napis ,,brak komentarzy'' dołuje mnie coraz bardziej.
Przyjęłam to, jako dowód tego, że nikt nie czyta mojego bloga. Postanowiłam go usunąć.
No bo, czy jest jakiś sens prowadzić bloga, którego nikt nie czyta?
W najbliższym czasie to wszystko na tej stronie przestanie istnieć.
Pozdrawiam (najprawdopodobniej ostatni raz)
Doma

sobota, 9 marca 2013

IV Rozdział!!!

ROZDZIAŁ IV
Pi, pi! Pi, pi! - słysząc budzik zerwałam się z łóżka i popatrzyłam na zegarek. Miałam godzinę na przygotowanie się do spotkania w studiu z One Direction. Dzisiaj był dzień, w którym mieliśmy zacząć pracować razem. Jestem ciekawa, jak zareagują kiedy dowiedzą się, że to ja.
Na miejsce dotarłam szybko, ale nie mogłam znaleźć ani chłopaków, ani Frank'a. Niechętnie spytałam sekretarki o ,,drogę''. Dotarłam tym razem bez problemu, ale z piętnastominutowym spóźnieniem. Już wchodząc mówiłam:
-Dzień dobry! Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam trafić. Naprawdę wielkie to studio. - dodałam ze śmiechem.
-Nie wiem czemu ci tak do śmiechu. - warknął Frank. - Wiesz ile to twoje spóźnienie zmarnowało mojego czasu?! Mieliśmy już skończyć!!
Zatkało mnie. Szef na serio się wściekł, chociaż właściwie to o nic. Dlaczego nie rozumie, że niektórzy ludzie nie siedzą i pracują na co dzień w takich wielkich budynkach? Postanowiłam, że go jakoś udobrucham, bo nie mogę stracić pracy, którą dopiero co formalnie zaczęłam!
-Słuchaj, ja naprawdę nie mogłam znaleźć tego studia. Nigdy nie pracowałam w tak wielkim budynku. Wczoraj zadzwoniłeś i powiedziałeś, że mam się tutaj stawić o dziesiątej, ale nic więcej. Szukałam te piętnaście minut właściwego pomieszczenia, ale nie jest to łatwe kiedy nie zna się terenu. - wygłosiłam i patrząc na Frank'a czekałam na to, co powie. Myślałam już, że złagodniał, ale nie. Myliłam się, bo zaczął wrzeszczeć.
-Co ty sobie myślisz?! Nie będziesz mi tu wygłaszać żadnej mowy! Przychodzisz do pracy, żeby pracować, a nie zwiedzać! Ludzie nie zachowujcie się jak gwiazdy!
-A a ale ja...
-Przestań tu ,,jajować'' i chwyć się do roboty, bo nie po to cię zatrudniłem żebyś marudziła! Wy wszyscy jesteście tacy sami!
-Dobra! - tym razem ja nie wytrzymałam. - Nie rozumiem dlaczego się tak wściekasz, ale jeżeli zamiast pracować będziemy się kłócić, to dajmy sobie już z tym spokój!
Wybiegłam trzaskając drzwiami. Będąc tak wściekłą nie wiedziałam nawet dokąd idę. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Nie odwróciłam się, mimo wołania mojego imienia. Nie chciałam uciekać, ale nie miałam wyjścia. Niestety, do szybkich osób się nie zaliczam, więc zostałam dogoniona. Ktoś złapał mnie za rękę i gwałtownie obrócił w swoją stronę. Był to Harry.
-Sara, nie rób głupstw. Nie chcesz przecież stracić pracy? - patrząc mi prosto w oczy powiedział.
-Nie, nie chcę stracić pracy, ale niech ktoś wytłumaczy temu... ehh... - nie potrafiłam znaleźć słowa. - To naprawdę nie moja wina, że nie potrafię zapamiętać drogi do studia.
-No okey, okey. Rozumiem cię, a teraz chodź ze mną i pogódź się z Frankiem. - rozkazał Harry.
-O, co to, to nie!! Nie będzie mi nikt rozkazywał! - zaprzeczyłam ze złością.
Harry westchnął i puszczając w końcu moją rękę powiedział:
-Ja do niczego cię nie zmuszam.
-Nie? - spytałam zadziornie.
-Ale mogę. - dodał podnosząc jedną brew.
-Niby jak? - podpuszczałam go.
-No... nie wiem, nie wiem. - to powiedziawszy zaczął mnie łaskotać. Przewróciłam się na podłogę, a on przytrzymując mnie, dalej łaskotał. Nie mogłam dłużej tak wytrzymać i poddałam się.
-Pomóż... pomóż mi wstać. - śmiejąc się jeszcze wyciągnęłam rękę w stronę Harry'ego. On z głową wysoko i triumfem na twarzy podał mi rękę. Z racji tego, że przegrałam, musiałam iść z nim z powrotem do Frank'a. Na miejscu trochę się denerwowałam. Musiałam go jakoś przeprosić, ale nie wiedziałam jak zacząć. Postanowiłam, że pójdę na żywioł. Weszłam...

*********************************************************************************
Bardzo przepraszam, że tak dawno nie było nowego rozdziału, ale nie mam zbyt wiele czasu na pisanie. :(
Przepraszam też, że ten rozdział jest krótki. Mam tylko nadzieję, że jest fajny, albo chociaż taki ,,może być'' :).
Chciałabym dowiedzieć się, czy ktoś czyta mojego bloga. Bardzo Was proszę, a nawet BŁAGAM, żebyście dodawali komentarze. Anonimowe też mogą być :D
Pozdrawiam
Doma

środa, 13 lutego 2013

Zaproszonko :D

Cześć!
Dzisiaj notka z zaproszeniem :D
No więc, jeżeli pośród czytelników mojego bloga są dziewczyny grające w grę stardoll.com, to serdecznie chcę je zaprosić na bardzo fajnego bloga. :)
Ja robię na nim metamorfozy, ale jest tam wiele innych ciekawych rzeczy: make-up, stylizacje, darmowe rzeczy i wiele więcej! Na przykład dzisiaj pojawił się przepis na pyyyszną sałatkę owocową. :D
Adres: m-starrdoll.blogspot.com/
Serdecznie Was zapraszam! :)
Pozdrawiam
Doma

sobota, 9 lutego 2013

III ROZDZIAŁ !

ROZDZIAŁ III:
To był męczący dzień... Liam wieczorem przyszedł. Jak zwykle pogadaliśmy i poszedł. Nie zapomniał oczywiście o przestrogach. Zdziwiło mnie to, że kazał mi uważać najbardziej na pokój niejakiego Zayn'a. Mam go rozpoznać po niebieskich ścianach. Widziałam, że nie za bardzo kuzynowi podobał się mój pomysł. Ale on zawsze taki był. Jego mottem jest: ,,jeżeli coś jest mało logiczne, to po co to robić?''. Naprawdę czasem mi się zdaje, że nie potrafi zrobić niczego dla przyjemności czy po prostu uszczęśliwienia innych. Nie mogę się doczekać powrotu chłopaków z trasy i zaczęcia współpracy z nimi. No wiem, wiem... jeszcze nawet nie wyjechali.

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••Miesiąc później•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

One Direction gdzieś daleko. Ciocia i wujek gdzieś daleko. Ja siedzę w parku. Myślałam, że te dwa miesiące będą się mi dłużyć. Myliłam się. Poznałam kilku sąsiadów. Wszyscy są mili i pomocni. Zaprzyjaźniłam się z Jessicą – dziewczyną, która sprzedaje kwiaty tuż pod blokiem. Ma czarne włosy i zielone oczy. Ubiera się zwykle w spódnice. Na głowie często ma założoną opaskę. Jest miła, ale potrafi pokazać, że umie być wredna. Zawsze stawia na swoim i nie ważne czy ma rację, czy nie. Strasznie uparta... mimo że nie ciągnie mnie do takich ludzi, to ona ma w sobie coś takiego, że nie możesz się z nią nie zaprzyjaźnić. Jessica to osiemnastolatka, ale jest odpowiedzialna i nie uderza jej nic dziwnego do głowy. Dziwię się właściwie, że nie ma chłopaka. Może ona szuka tego jedynego, tak jak ja? Nie wiem, nie rozmawiałyśmy o takich rzeczach. Rozmyślając nie zauważyłam, że wyrwane kartki z notesu zaczęły fruwać po całym parku. Zaczęłam za nimi biegać i próbować złapać. Pech chciał, że wiał wiatr. Dopiero po 15 minutach miałam cztery z pięciu arkuszy. Dostrzegłam ten ostatni papier przy fontannie. Nie zważając na nic rzuciłam się na niego. Nie wiem jak to się stało, ale potknęłam się i wylądowałam w wodzie. Zamiast kartki, w ręku trzymałam papierek po batoniku i cukierku. Moją część notesu trzymał chłopak, który – tak jak ja – siedział w fontannie. Oboje zdezorientowani patrzeliśmy, to na siebie, to na rzeczy w rękach. Po chwili jacyś młodzi ludzie zaczęli się z nas śmiać, ale pomogli nam wstać. Stojąc na gruncie także dołączyliśmy do nich. Ja odzyskałam kartkę, a chłopak swoje śmieci. Skoro już na siebie ,,wpadliśmy'' to przedstawiliśmy się sobie:
-Jestem Adam. Adam Tinger. A ty?
-Jestem Sara. Sara Greenleaves – zaśmialiśmy się i usiedliśmy na ławce.
-Hmm... o czym będziemy gadać? - zapytałam
-Zacznijmy od jakichś banalnych pytań... na przykład: ile masz lat?
-Dwadzieścia, a ty? - z trudem powstrzymywałam śmiech, bo zdawało mi się to dość dziecinne.
-Dwadzieścia cztery. Twoja kolej. - uśmiechnął się Adam.
-Ale czego?
-Pytania.
-Oo.. Jakiej muzyki słuchasz?
-Trudno powiedzieć. Raczej nie słucham muzyki, wyjątek kiedy coś leci w radiu. Ty chyba interesujesz się muzyką, prawda?
-Skąd wiesz?
-Bo złapałem twoje nuty.
-Och, no tak. Piszę i komponuję piosenki dla studia nagraniowego Frank'a Delvecio. Głównie dla boysbandu One Direction.
-Coś o nich słyszałem.
-A ty czym się zajmujesz?
-Skończyłem technikum informatyczne mając 19 lat. W tym roku skończyłem uczelnię pedagogiczną. Na razie naprawiam komputery, instaluję programy w różnych firmach, ale poszukam pracy w szkole.
-Nieźle. - powiedziałam z zachwytem.
Adam popatrzył na zegarek i pożegnał się ze mną, tłumacząc się, że ma coś do załatwienia na mieście. Jak to ja, zaczęłam myśleć nad Adamem (w sensie nad jego wyglądem i zachowaniem). Jest wysokim brunetem o zielonych oczach. Przystojny. Co do wyglądu nic nie zarzucam. Gorzej z charakterem. Wiem, wiem że znam go gdzieś około pół godziny, ale widać, że lubi porządek. Jest taki... hmm... idealny? Na swój sposób oczywiście. Trochę przypomina mi kujona i lizusa, ale to tylko złudzenie. Nie wiem jaki jest. Mam jednak nadzieję, że poznamy się bliżej. Ojć! Zapomniałam wymienić się z nim numerem. Ech... no cóż, czyli zobaczymy się chyba tylko dzięki przeznaczeniu...

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••Następny miesiąc później•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

Ten miesiąc trochę mi się dłużył. Był znacznie nudniejszy od poprzedniego. Spotkałam Adama tylko kilka razy, ale te ,,spotkania'' polegały jedynie na powiedzeniu sobie ,,cześć''. Nie poznałam go bliżej, bo zawsze miał wymówkę. Mówił, że nie ma czasu na ,,picie kawki i pogaduszki''. Skoro nie, to nie. Najgorszy był jednak wyjazd Jessici. Pojechała na wakacje do rodziców. Dobrze, że dzisiaj wieczorem przyjeżdżają chłopaki. Myśląc i wycierając kurze w jednym z pokoi nie zauważyłam, że jest już ciemno. Trzasnęły drzwi i przestraszona popatrzyłam na zegarek. O nie! Była już dziewiąta wieczorem! Nie wiedziałam co mam zrobić. Nagle usłyszałam kroki. Schowałam się szybko za drzwiami i prosiłam w duchu, żeby ten ,,ktoś'' nie wchodził do pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Niestety moje błagania poszły na marne. Chłopak przypominający strojem marynarza stał odwrócony tyłem do mnie. Pomyślałam ,,teraz albo nigdy!''. Rzuciłam się do biegu, a marynarz za mną! Zbiegłam po schodach i schowałam się w piwnicy. Usłyszałam głos:
-Ej, ktoś był w moim pokoju!
-Taa jasne. Już nikt się nie nabierze. - odezwał się ktoś.
-Serio! Naprawdę nie słyszeliście, że ktoś zbiega po schodach?
-A ja myślałem, że to ty schodziłeś! Ale jeśli uważasz, że jesteś na górze, to OK... - zażartował któryś z boysband'u, a reszta wybuchła śmiechem.
-Nie wmówicie mi, że miałem zwidy!! - krzyknął zezłoszczony chłopak i wybiegł na dwór.
Pewnie pomyślał, że ja uciekłam. Nie słysząc już nikogo postanowiłam wyjść z ciemności panujących w piwnicy. Szarpnęłam za klamkę. Nic. Pociągnęłam jeszcze raz. Znowu nic! Drzwi zatrzasnęły się. Na szczęście miałam przy sobie telefon. Na nieszczęście nie miałam zasięgu. Zostało mi tylko jedno wyjście: walić w drzwi. To by znaczyło mój koniec. Zostanę zdemaskowana, lecz wolę to niż spędzenie reszty życia w czyjejś piwnicy. Zaczęłam na początku pukać. Nikt tego nie usłyszał. Zapukałam najmocniej jak się da. Znów żadnej reakcji. Cóż, teraz już musiałam walić w drzwi. Nawet to nie pomogło, więc doszło do ostateczności... Darłam się na cały głos wołając Liam'a: ,,Halo! Liam! Jestem w piwnicy! Pomocy!'' Najwyraźniej to pomogło, bo po chwili ktoś podszedł do drzwi. Przyłożyłam ucho, by cokolwiek usłyszeć. W pewnej chwili ktoś uderzył drzwi z taką siłą, że popchnęły mnie do tyłu i upadłam na podłogę spadając z pięciu stopni schodów. Do moich oczu dotarło światło i zauważyłam czyjąś sylwetkę. Dojrzałam Liam'a mówiącego ze strachem:
-Saro, nic ci nie jest? Skąd ty się tu wzięłaś?!
-Wszystko ci wyjaśnię tylko proszę pomóż mi wstać. - jęknęłam.
-Już idę, już idę. - zapominając o wszystkim kuzyn podchodził do mnie, a ja wrzasnęłam:
-Liam, drzwi! - było już za późno. Drzwi znowu się zatrzasnęły. Liam był w tym momencie dopiero w połowie drogi do mnie. Przez zniknięcie światła stracił równowagę, potknął się i wylądował obok mnie. Mimo bólu zaczęłam się histerycznie śmiać, a po chwili dołączył Liam. Wiadomo, że nikt normalny nie słyszy na samym dole swojego domu śmiechów. Dlatego też od razu przybiegło trzech chłopaków i wparowało do piwnicy. Jeden z nich spytał:
-Liam, co ty tutaj robisz?
-Dlaczego leżysz na podłodze? - odezwał się inny.
-I co robi z tobą tutaj ta dziewczyna?! - zapytał oszołomiony blondyn.
Śmiejąc się ledwo udało mi się wytłumaczyć całą tę sytuację:
-Ja... zatrzasnęłam się... i Liam... przyszedł mi pomóc i... spadliśmy ze schodów i …
I nikt już nie musiał nic wiedzieć. Wszyscy przez prawie pół godziny śmialiśmy się do rozpuku. Uspokoiliśmy się dopiero wtedy, gdy na dół zbiegł wściekły brunet. Zrobił nam awanturę zachowując się jakby był naszym ojcem:
-Od godziny słyszę jakieś śmiechy! Nieustanne. Powiedzcie mi czy to brzmi normalnie?! Dwoje ludzi leży w piwnicy na podłodze, następny siedzi na schodach, a jeszcze inny nienormalny człowiek położył się przy ścianie i trzyma na niej nogi! Zachowujecie się jak małe dzieci! Opanujcie się!
Wszyscy byliśmy po prostu przerażeni. Każdy milczał, aż w końcu znów ,,surowy ojciec'' powiedział:
-A tak właściwie to skąd u licha ta dziewczyna się wzięła?
-Wybacz Zayn, ale ona jest u nas, a nie u licha. - śmiertelnie poważnie zwrócił uwagę Zayn'owi – bo tak się nazywał (czego się właśnie dowiedziałam), marynarz.
Z trudem powstrzymaliśmy śmiech. Postanowiłam, że wyjaśnię całą tę sprawę i zaczęłam mówić wstając z podłogi:
-Wiem, że to niezręczna sytuacja. Jestem kuzynką Liam'a i pomyślałam, że w tym czasie kiedy was nie będzie zadbam o porządek w domu. Zrobiłam też kolację-niespodziankę. Nie chciałam żebyście wiedzieli, że to ja, ale nie zauważyłam, że przyjechaliście. Byłam w pokoju i ścierałam kurze. Kiedy... - przerwałam, bo nie wiedziałam jak miał na imię chłopak, który wszedł do pokoju. Zrozumiał, że to ja tam byłam i powiedział swoje imię:
-Louis.
-No więc, kiedy Louis wszedł przestraszyłam się i uciekłam do piwnicy, gdzie się zatrzasnęłam. Z pomocą przyszedł mi Liam. Niestety przez jego nieuwagę – posłałam chłodne spojrzenie w kierunku kuzyna. - drzwi znów się zatrzasnęły. Słysząc nasz śmiech reszta chłopaków przybiegła sprawdzić skąd dochodzi. Wszystko wyglądało tak śmiesznie, że nie mogliśmy się opanować.
Skończyłam mowę i zapadło milczenie. Przerwałam ją:
-Bardzo przepraszam za narobienie szumu. A tak poza tym to... jestem Sara. - podałam rękę w kierunku Zayn'a.
-Zayn. - przedstawił się chłodno i nie odwzajemnił mojego uśmiechu, który posłałam.
Potem przedstawiła się reszta. Louis to ten, którego nazywam marynarzem, ze względu na jego ubranie: biały podkoszulek w czerwone paski, granatowe rybaczki do kostki, szelki i vans. Nie miał skarpetek. Niall jest bardzo miłym blondynem, a Harry chłopakiem z wielką burzą loków. Liam się nie przedstawił, no alee... właściwie po co? Czasem do głowy mi wpada różna myśl. Nie zrobiłam chyba dobrego wrażenia. Mam nadzieję, że zasmakuje im kolacja, którą przygotowałam SAMA według przepisu cioci. Jest on przekazywany z pokolenia na pokolenie. Nikt oprócz ,,wybranych'' nie wie jakie składniki wchodzą w potrawę. Najdziwniejsze jest to, że to danie nie ma nawet nazwy! Dlatego mówi się na nie ,,Tajemnica''. Cieszę się, że przepis trafił do mnie, a nie w niepowołane ręce (czyli ręce Liam'a). Siedzieliśmy w kuchni przy stole. Ja nie jadłam, tylko wszystkich obserwowałam, by dostrzec coś z ich min. Drugą sprawą było to, że nie przygotowałam porcji dla siebie. No bo nie mogłam chyba przewidzieć tego, że jednak One Direction pozna mnie dzisiaj! Każdy po pierwszym kęsie nietypowej kanapki mrugał oczami z niedowierzaniem i robił dziwną, zaskoczoną minę. Nie wiedziałam co o tym sądzić, więc nieśmiało zapytałam:
-I jak?
-Ja nie wiem co to jest, ani jak to zrobiłaś, ale wiem, że to niebo w gębie! - rzekł Louis z wybałuszonymi oczyma.
-Nie no, bomba. Serio. - powiedział Niall.
-Wiesz, wydaje mi się, że mama robiła lepsze. - za te słowa wypowiedziane przez Liam'a dałam mu kuksańca w brzuch.
-Hej! To bolało! - wykrzyczał mi w twarz, a ja tylko się zaśmiałam.
-Hmm... Skąd masz taki przepis i... co to w ogóle jest? - spytał Harry.
-To Tajemnica. - odpowiedziałam ruszając brwiami.
-A jak nazywa się ta, em... kanapka, czy... potrawa? - znów mówił Loczek.
-Nie ma jakiejś szczególnej nazwy. Przepis przechodzi przez pokolenia. Ja nazywam to danie ,,Tajemnica''.
Lou zagwizdał i wrócił do jedzenia. Nie wypowiedział się tylko Zayn. Najwyraźniej był obrażony. Albo zezłoszczony. Kto go tam wie! Wpatrywał się w talerz i co jakiś czas wsadzał do ust widelec z odrobiną jedzenia. W końcu, po spałaszowaniu przez chłopaków jedzonka, skończyła się cisza i uderzanie sztućców o talerze. Pomogłam posprzątać i włożyć do zmywarki rzeczy. Siedzieliśmy w salonie i nic nie mówiliśmy. Żaden temat nam się nie kleił, więc oznajmiłam, że zrobiło się już późno i muszę już iść. Słyszałam tylko: ,,ok'' , ,,to na razie''. Początek naszej znajomości nie był chyba najlepszy...
***********************************************************************************
 
No i w końcu następny rozdział!!!
Przepraszam, że tak rzadko piszę na tym blogu, ale postaram się co jakiś czas dodawać nowe rozdziały.. Każdy się domyśla z jakiego powodu... szkoła. Brak słów po prostu, ile nauki. -.-
Mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodobał. Jeśli czytacie, to komentujcie. Mile widziane też rady (jeżeli coś nie pasuje). :D
Serdecznie pozdrawiam
Doma

wtorek, 22 stycznia 2013

II Rozdział!


Rozdział II
Pi pi! Pi pi! - znów jak co dzień zapikał budzik. Tym razem jednak nie był mi potrzebny. Wstałam już dawno i spakowałam się. Byłam gotowa do drogi, ale chciałam zaczekać aż obudzi się ciocia Roxanne i wujek Philip, żeby się z nimi pożegnać. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę moje mieszkanie. Cieszę się, że ciocia i wujek pozwolili mi zabrać meble z mojego pokoju, bo nie muszę kupować nowych. Pomogli mi też finansowo: wynajęli ciężarówkę, która zawiezie moje meble i rzeczy do Londynu. Usłyszałam nagle głosy. Słyszałam, że ciocia płacze, a wujek mówił do niej:
-Roxanne... jest dorosła, przecież wiedziałaś, że ją też pociągnie kiedyś to poznanie sławy, gwiazd. Trafiła jej się przecież taka wielka okazja! Nie może jej zmarnować!
-Wiem, ale kiedy spotkała ją ta przygoda w tym ich jakimś show, to myślałam, że odpuści..
-Ale ty nie wiesz co to dla niej znaczy. Ona nigdy nie miała takiego szczęścia. Wiesz o tym, że całe życie jest pechowcem.
-Dobrze, już dobrze... chcę dla niej jak najlepiej – westchnęła ciocia. Zeszli na dół, a ja zaczęłam rozmyślać... kocham wujka... on zawsze mnie rozumie. Nie kapuję, dlaczego ciocia nie chce żebym spełniała swoje marzenia. Bardzo żałuję, że słyszałam tę rozmowę, bo przypomniało mi się X-Factor i ta wpadka... dalej nie mogę zapomnieć o tym, że nie powiedziałam Liam'owi całej prawdy. Nadal czuję do niego żal, mimo że go kocham i jest moim ,,bratem''. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Zeszłam z wszystkimi bagażami na dół i pożegnałam się z ciocią i wujkiem. Widziałam, że ich twarze nie są takie same. Wujek był radosny i bardzo się z tego powodu cieszyłam. Ciocia jednak miała na twarzy wymalowany smutek i żal. Szkoda, że mnie nie rozumie, tak jak wujek Philip. Kiedy jechałam do Londynu spałam. Przez dzisiejsze rano nie byłam tak podniecona, gdy zobaczyłam moje nowe mieszkanie. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było oczywiście wypakowanie rzeczy. Potem poprzestawiałam trochę meble, które zanieśli mi mężczyźni z transportu. Już jakoś to wyglądało. Postanowiłam, że zadzwonię do Liam'a.
-Halo? - już po pierwszym sygnale odebrał – i co jesteś już na miejscu?
-Taak... - powiedziałam trochę smętnie. - jeśli masz czas, to przyjeżdżaj.
-Sara, ty chyba sobie żartujesz! Czekam na ciebie od rana. Już jadę, do za chwilę.
-Do za chwilę...? Taaa jasne, nie znasz nawet adresu... - powiedziałam z pogardą, a za moment wybuchłam śmiechem.
-Aaa... no zapomniałem. Gadaj! - ,,rozkazał'' mi Liam
-Crowders Street 45. Aha! Jakbyś nie wiedział, to w Londynie – znów z niego zakpiłam i zaczęłam się śmiać.
-A już myślałem, że na Honolulu. Ty wariatko... - tym razem Liam też zaczął się śmiać. Rozłączył się i dosłownie 10 minut zadzwonił dzwonek. Wiedząc, że to on, otworzyłam drzwi i rzuciłam się na niego. Poprzytulaliśmy się przez chwilę i weszliśmy do środka.
-Ooo... szybka jesteś. – powiedział, gdy zobaczył pomieszczenia.
-No tak, ale musiałam tylko poprzesuwać meble w jednym pokoju.
-Rzeczywiście... Hej! Przecież to meble z twojego pokoju! Ukradłaś je?! - mówiąc to, Liam zrobił dziwną przestraszoną minę.
-Co? Nie! Ty głupku! - krzyknęłam i rozczochrałam mu włosy.
-Wiesz, w końcu jednak dziwnie byłoby okradać dom, w którym się mieszkało... ty głuptasko! - za te słowa zaczęłam z groźną miną gonić Liam'a. Mam tylko nadzieję, że nikt tego nie widział, bo na pewno dziecinnie wyglądało dwóch dorosłych ludzi ciągnących się za włosy i bijących się. Po kilku minutach zmęczyliśmy się, więc zakończyliśmy bitwę pokojem. Wypiliśmy sok i siedzieliśmy w ciszy. Przerwał ją Liam:
-Ej, właściwie to może jutro ty do mnie wpadniesz? Poznałabyś w końcu moich kumpli.
-Jutro przecież mam spotkanie z twoim szefem.
-Ale chyba nie będziesz tam siedzieć cały dzień, nie?
-Dobra, jeszcze się jutro zdzwonimy. - zakończyłam temat.
-Ja nigdzie jeszcze nie idę! - powiedział z udawaną złością Liam.
-No nie w tym sensie. Och, ty matole... - pokiwałam głową.
Gadaliśmy i wygłupialiśmy się do północy. Zaraz po odejściu ,,kochanego kuzynusia'' położyłam się spać. Rano wstałam, ubrałam to co zwykle, zjadłam kanapkę i sprawdziłam, czy mam ubrane trampki. Nie wypada wyjść na dziwaka w kapciach na spotkaniu z być może przyszłym szefem.


















Byłam gotowa, więc zadzwoniłam po taksówkę.
Na miejscu sekretarka skierowała mnie do biura na III piętrze. Z trudem tam trafiłam, bo na tym piętrze było chyba trzydzieści drzwi. Musiałam na dodatek przepraszać za 15-minutowe spóźnienie, bo zatrzasnęłam się w magazynie (szukając tego nieszczęsnego biura). Uwolnił mnie starszy pan, który był pewnie woźnym... bardzo zdziwionym woźnym (no bo nie codziennie spotyka się w magazynie ze środkami czystości dziewczynę wzywającą pomoc).
Na fotelu siedział mężczyzna, który wyglądał na ok. 40 lat. Miał niski, ale nie ZA niski, głos:
-Witam, pani to Sara Greenleaves, tak?
-Tak – powiedziałam i, żeby zrobić dobre wrażenie, uśmiechnęłam się.
-Więc Liam powiadomił mnie, że ma pani talent muzyczny. Opowiadał, że pisze pani bardzo - jak to określił - ,,fajne'' piosenki. Czy ma pani jakieś wykształcenie muzyczne?
-Skończyłam szkołę muzyczną II stopnia.
-To bardzo dobrze. Nic więcej raczej nie potrzeba, chciałbym jednak zobaczyć chociaż jeden tekst lub nuty. Ma pani coś przy sobie? W tym momencie jest to potrzebne tylko dlatego, że muszę wiedzieć czy się pani nadaje. Mam wiele osób w zanadrzu, a mam wybrać jedną. Rozumie pani, prawda?
-Oczywiście, mam przy sobie mój notes, w którym są wszystkie moje piosenki. Proszę sobie przejrzeć. - podałam facetowi mój notes.
Przeglądał kartki szybko, co jakiś czas coś czytał. Odłożył notes i ze zdziwioną miną mrugał oczami. Czułam się trochę niepewnie. Spytałam więc:
-Czy coś nie tak?
-Nie, nie, nie! Właśnie o to chodzi, że to są teksty najlepsze jakie widziałem!
-Och... miło mi, że tak pan uważa. - powiedziałam i zaśmiałam się nieśmiało.
-Dobrze, ale skoro mamy razem pracować, to jestem Frank Delvecio. Mów mi po prostu po imieniu: Frank. - podał mi rękę i znów powiedział: - Frank. Uścisnęłam jego dłoń mówiąc swoje imię.
-Kiedy właściwie zacznę pracę? - zapytałam. - Z tego co mówił mi Liam, One Direction wyjeżdża na trasę koncertową..
-Tak. Praca właściwie zaczęła się teraz. Napisz przez te dwa miesiące kilka piosenek, a ja wybiore najlepsze. Wtedy będziesz ćwiczyć z chłopakami.
-Chciałam jeszcze o coś zapytać... czy przedstawić się im?
-Nie... - Frank zastanowił się na chwilę. - lepiej nie zawracać im teraz głowy, za kilka dni wylatują. Przedstawię cię oficjalnie jak wrócą.
-Ok.
-Wszystko jasne?
-Tak
-Więc do zobaczenia po wakacjach! - pożegnał mnie i wychodząć przypomniało mi się jeszcze jedno...
-O! Dobrze, że mi się przypomniało! Czy ja dostanę wypłatę za te dwa miesiące?
-Ależ to oczywiste!
-Dziękuję. Miłych wakacji!
-I nawzajem Saro!
Wyszłam z budynku i poczułam dziwną ulgę. Zadzwoniłam do Liam'a, opowiedziałam mu wszystko i przedstawiłam mu swój pomysł na który niedawno wpadłam:
-Słuchaj, Frank powiedział, że przedstawi mnie wam dopiero po trasie. Pomyślałam, że mogę zrobić wam małą niespodziankę.
-Ale jaką?
-Mogłabym ,,zaopiekować się'' trochę waszym domem, tym czasie kiedy was nie będzie. No wiesz, co jakiś czas posprzątać itp.
-I niby co to za niespodzianka?!
-Niespodzianka byłaby dopiero na koniec, tzn. w dzień waszego ,,powrotu''.
-Nie wiem, czy chłopaki się zgodzą...
-Nie musiałbyś im nic mówić. Tylko ty byś o tym wiedział. No proszę, zgódź się!
-Dlaczego tak ci na tym zależy?
-Odczepię się, jak dasz mi jakiś inny pomysł na wakacje.
-Ahaaa, więc o to ci chodzi. Dobra, skoro już miałabyś się tak strasznie nudzić, to dam ci klucze.
-Dzięęęki!
-Proszę cię tylko, nie narób wielkich szkód. Ogranicz się do rozbicia góra dwóch wazonów.
-Postaram się, chociaż będzie to dla mnie trudne.
-Wpadnę wieczorem, na razie.
-Papatki.
Ech... gdyby ktoś słyszał naszą rozmowę, pomyślałby, że jesteśmy nienormalni. Ja po prostu już od zawsze jestem tak traktowana przez rodzinę. Wina mojego pecha i niezdarności. Pozwiedzałam trochę Londynu i wróciłam do domu. Za godzinę przyjdzie Liam...
*******************************************************************************
Ale długi rozdział się mi napisał XD. Nie wiem tylko, czy jest tak samo dobry jak długi? Skomentujcie i piszcie: czy był mało ciekawy? A może jednak był fajny?
PS. Zmieniłam wygląd bloga, mam nadzieję, że się Wam podoba ;)
Pozdrawiam
Doma

niedziela, 20 stycznia 2013

I Rozdział!

Rozdział I
Pi pi! Pi pi! - zapikał budzik. Tak nie chce mi się stawać! Pospałabym jeszcze trochę... cóż, praca to praca. Wstałam, umyłam się, ubrałam, uczesałam i zapakowałam do plecaka nuty do nowych piosenek, które dzieci będą śpiewać. Jedna z nich jest napisana i skomponowana prze ze mnie. Wzięłam z szafki nocnej mój notes, przypięłam nowe przypinki do dżinsowej kurtki i zeszłam na dół żeby zjeść śniadanie. Ciocia jeszcze spała, a wujek poszedł do pracy. Spałaszowałam dwie kanapki, zarzuciłam plecak na ramię i ubrałam czapkę. Wyszłam i idąc już chodnikiem przypomniało mi się, że nie ubrałam trampek. Spojrzałam na stopy... Miałam ubrane różowe pantofle. Szybko wróciłam do domu i dodatkowo wzięłam batona na drogę. Żeby się nie spóźnić zaczęłam biec. gdy byłam na miejscu musiałam trochę odpocząć. W końcu nauczycielka (nawet taka, która uczy tylko śpiewać dzieci 4 godziny dziennie) nie powinna wchodzić zasapana do szkoły.
Zaraz potem pojechałam autobusem do następnej szkoły. Kiedy skończyłam pracę, udałam się do domu dziecka. Bawiłam się z dzieciakami przez 2 godziny. Później przegadałam trochę z kilkoma nastolatkami i tak minęły kolejne 2 godziny.
W domu byłam o 18:00, bo szłam pieszo. Rzuciłam plecak koło biurka i położyłam się na łóżku. Zaczęłam myśleć o tym, że praktycznie tak jest codziennie: wstaję o 7:00, uczę w szkołach od 8:00 do 12:00, jadę do domu dziecka i spędzam tam czas od 13:00 do 17:00. Wracam do domu, jem coś, dzwoni Liam, gadam z nim godzinę, przygotowuję się na następny dzień i idę spać. Trochę to męczące, ale nie narzekam. Jedyna rzecz, której mi brakuje to samochód. Przez to, że połowę mojej comiesięcznej wypłaty przeznaczam na życie, a drugą na potrzeby domu dziecka, nie mam pieniędzy na żaden transport.
Hmm... za tydzień wakacje, a Liam wyjeżdża z resztą One Direction na dwa miesiące, bo mają trasę koncertową. Gdyby tak... O! Liam już dzwoni! Odebrałam i przywitałam go:
-Cześć! Co nowego?
-Hej! Właściwie to nic... same nudy, w tym tygodniu nie mamy żadnego wywiadu, ani zdjęć, nie nagrywamy nowej piosenki. Nie mamy więc co robić. - zdał relacje Liam i zapytał: - a co u Ciebie?
-Ooo.. u mnie to samo cały czas. - powiedziałam i mimo tego, że cały czas jest tak samo, to oboje opowiadaliśmy sobie co nas dzisiaj spotkało. Kiedy w końcu skończyliśmy rozmowę, włączyłam komputer i zaczęłam szukać małych mieszkań w centrum Londynu. Już od dłuższego czasu myślałam o przeprowadzce. Znalazłam mieszkanie z małą kuchnią, pokojem i łazienką. Pokój był duży, więc mogłabym włożyć tam kanapę, którą rozkładałabym do spania, stół, krzesła, szafę i jeszcze coś by się zmieściło. Cena była normalna, więc jeśli raz nie oddałabym pieniędzy do domu dziecka to kupiłabym je. Wypaliłby wtedy mój plan. Jest 20:00, jeszcze nie tak późno. Zadzwoniłam do kobiety, która sprzedawała mieszkanie i załatwiłam wszystko. Mogę się wprowadzić za 3 dni i wtedy zapłacić. Bardzo się ucieszyłam, nie pomyślałam jednak o tym, że nie będę mogła tutaj dojeżdżać ani do prazy, ani do domu dziecka. Pozostaje mi więc tylko poszukać pracy w Londynie. Gorzej z dziećmi... Już wiem! Będę przyjeżdżać do nich w każde niedziele. Przy okazji będę też odwiedzać ciocię i wujka. Ten pomysł mi się spodobał. Co do pracy, to poszukam jej w wakacje, a na ten tydzień wezmę jeszcze płatny urlop. Byłam tak podniecona, że zadzwoniłam do Liama i opowiedziałam mu wszystko. Bardzo się ucieszył:
-To mieszkanie jest blisko naszego domu. Będziemy więc mogli się spotykać.
-Super! Wszystko jest fajne, ale nie wiem czy znajdę tam jakąś pracę...
-Ty to masz szczęście! - Liam aż krzyknął do telefonu
-Jakie szczęście?! Przecież mówię, że nie mam pracy! Słyszysz?
-No tak, ale chodzi mi o to, że nasz szef poszukuje dobrego tekściarza, żeby pisał i komponował nam piosenki!
-Sssserio? - byłam jednocześnie tak zdziwiona i szczęśliwa, ze tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
-S s serio S S Sara – przedrzeźniał mnie Liam. - heh.. mogę Ci załatwić tę robotę. Oczywiście jeśli chcesz...
-Czy chce?! Jasne, że chce! Liam, ja o tym MARZĘ ! - wrzeszczałam do mojego telefonu.
-I nawet nie pytając ile będziesz zarabiać?
-No właśnie, a ile? - teraz mi się przypomniało, że przecież o to nie zapytałam.
-Chyba byś nie zgadła...
-No ilee... ? - byłam teraz niecierpliwa, bo ciekawiło mnie.
-Dobra, już dobra – śmiał się Liam. - Miesięcznie 4 i pół tysiąca!
-Co?! - nie mogłam uwierzyć.
-Oczywiście musiałabyś też zajmować się tym, jakie instrumenty są potrzebne. Ważne jest to żebyś pomagała nam ćwiczyć piosenki (no i głosy). Czyli to tak jakbyś pracowała w szkole, ale nie uczyła dzieci, tylko dorosłych ludzi i pisała swoje piosenki, które my byśmy śpiewali. Pasuje Ci to?
-Czy mi pasuje... On się pyta czy mi pasuje!! - mówiłam kiwając głową – biorę to! Za cztery dni się wprowadzam. Powiedz szefowi że będę za pięć dni, czyli w piątek.
-Okey, zrozumiałem – powiedział Liam. Westchną i cicho, tak jakby do siebie, powiedział - wow... ale się porobiło..
-Noo... już się nie mogę doczekać! Na razie, lecę powiedzieć wszystko cioci i wujkowi!
-Do zobaczenia! Pozdrów ode mnie rodziców!
-Jasne! Pa! - rozłączyłam się i pobiegłam na dół, by powiedzieć o wszystkim cioci Roxanne i wujkowi Philipowi. Ucieszyli się, chociaż na ich twarzach widać było także smutek. Nie dziwię się im, w końcu zostaną w tym domu sami.
Ja nie wiem jak przeczekam te cztery dni...
********************************************************************************
No i jest I rozdział! Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Komentujcie i dajcie znaki, że czytacie! :)
Pozdrawiam
Doma

sobota, 19 stycznia 2013

Opis bohaterki

Sara Greenleaves
Sara jest bardzo miłą i bezproblemową dziewczyną. Potrafi postawić na swoim bez żadnej kłótni. Umie pójść na kompromis, przyznać się do błędu. Ma wielkie poczucie humoru i cieszy się życiem.
Skończyła szkołę muzyczną II stopnia z zawodem muzyk – wokalista. Uczyła się tam grać na pianinie. Uczy śpiewu w pobliskiej szkole. Jest wolontariuszką w domu dziecka: pomaga dzieciom w znalezieniu rodziny, rozwijaniu umiejętności, znajdowaniu przyjaciół. Mieszka z wujkiem Philip'em i ciocią Roxanne, którzy opiekowali się nią po śmierci rodziców. Jej kuzyn i najlepszy przyjaciel, z którym mieszkała, wyprowadził się. Zamieszkał z kumplami z boysbandu One Direction. Utrzymują ze sobą kontakt telefoniczny, gdyż mieszkają daleko od siebie. On – w centrum Londynu, ona – w Slough, które położone jest o 35 km od centrum Londynu. Liam i Sara są z jednego roku – mają po 20 lat.
Sara kocha muzykę, pomaganie i przebywanie w parku. Pisze piosenki kiedy tylko coś wpadnie jej do głowy.
Dlatego też zawsze i wszędzie nosi swój zeszyt. Tak samo jak i plecak, z którym nie rozstaje się ani na chwilę. Ma hopla na punkcie trampek i przypinek do odzieży – nie ważne czy pasuje, czy nie ale te części stroju są zawsze. Jej szczęśliwą rzeczą jest czapka, którą dostała od ojca, kiedy miała 5 lat. Była wtedy na nią o wiele za duża. Teraz nie potrafi się z nią rozstać.




Pozostali:
Roxanne Payne – ciocia Sary, matka Liama, siostra Georg'a (zmarłego ojca Sary)
Philip Payne – wujek Sary, ojciec Liama
Liam Payne – członek boysbandu One Direction, kuzyn i najlepszy przyjaciel Sary
Harry Styles –  członek boysbandu One Direction
Zayn Malik - członek boysbandu One Direction
Niall Horan - członek boysbandu One Direction
Louis Tomilson – członek boysbandu One Direction
*********************************************************************************
Od razu wyjaśniam, że wszystkie charaktery i sytuacje tych osób są wymyślone przeze mnie i nie ma tutaj niczego z prawdziwego życia tych osób :D
Oczywiście w opowiadaniu będzie więcej postaci, ale to tylko wstęp, żeby każdy rozumiał o co chodzi :))
I rozdział niebawem :]

Prolog

Prolog:
-Mamo! Mamo! Liam przyjechał! - krzyczała 6-letnia dziewczynka. - Razem z wujkiem, ciocią i tatą! Mamo!
-Słyszę córeczko, słyszę. Wiem, że się cieszysz, ale nie hałasuj tak. - ze śmiechem uspokajała ją mama.
Obie wyszły z domu i na podwórku zaparkował samochód. Wyskoczył z niego mały chłopiec w wieku dziewczynki.
-Liam! Jak ja dawno Cię nie widziałam! - biegnąc dziewczynka już radośnie wrzeszczała.
-Ja Ciebie też Saro! - mówił Liam gdy Sara dobiegła, a po chwili przytulił ją.
Matka Sary czekała na kogoś innego... na swojego męża. Po chwili z samochodu wyszło małżeństwo: Roxanne i Philip Payne – Rodzice Liama. Ich twarze pogrążone były w smutku. Philip powiedział:
-Alexandro... Ja nie wiem jak Ci to powiedzieć... Georg spadł z rusztowania na budowie.. było to 5 piętro i on..
-Nie żyje! - płacząc, cicho powiedziała Roxanne.
-Jak to?! Już nigdy go nie zobaczę?! To niemożliwe, on ma córkę, ma mnie! - mówiła Aleksandra.
Słysząc to, mała Sara przybiegła do mamy i spytała:
-Mamo, co się stało?
Niestety nikt nie mógł powiedzieć, że nic się nie stało...
Klika miesięcy później Aleksandra nie przeżyła zawału i Sarą zaopiekowali się Roxanne i Philip – brat Aleksandry. Liam – kuzyn Sary, traktował ją jak własną siostrę. Byli nierozłącznymi najlepszymi przyjaciółmi, jednak kiedy dorośli ich drogi się rozdzieliły... nie na długo.
**********************************************************************************
Mam nadzieję, że prolog Was zaciekawił :)
Niedługo opis głównej bohaterki ;D
Pozdrawiam
Doma

piątek, 18 stycznia 2013

Siema!
Jestem Doma. Na tym blogu będę pisać odpowiadanie o pewnej dziewczynie która... i tego dowiecie się czytając mojego bloga :D
Prolog już niedługo!
Pozdrawiam
Doma ^.^