Translate

czwartek, 11 lipca 2013

VIII ROZDZIAŁ!!

Rozdział VIII

         Brudny, wychudzony chłopczyk, który spał na kanapie ściskając w swoich drobnych rączkach plecak wyglądał na około 6 lat. Nie mogąc się powstrzymać, pogłaskałam małego po policzku. Nagle zauważyłam piękne piwne oczy wpatrujące się we mnie z lękiem. Obudził się. Popatrzyłam na Harry'ego zaskoczona. Ku naszemu zdziwieniu, konwersację zaczął Mały.
           -Jesteście właścicielami tego domu? Jeśli tak, to strasznie was przepraszam! Chciałem tylko na chwilę się przespać. - odparł niewinnie.
           -Skąd tu się wziąłeś? - zapytałam.
           -Obiecacie, że nikomu nie powiecie? - odpowiedział pytaniem. Spojrzeliśmy po sobie z Harry'm.
           -Obiecujemy. - zapewnił.
           -Uciekłem z domu.
           -Dlaczego? - wypowiedziałam te słowa tak oschle, jakbym prowadziła przesłuchanie. Nie chciałam, żeby tak zabrzmiały.
           -Dobra, skoro obiecaliście, to wszystko wam powiem. Moja mama zmarła jak byłem mały. Nawet jej nie pamiętam. Tata od zawsze pił , ale po tym, jak mama umarła, straciliśmy nasz dom. Nikt nie pracował, to musieliśmy się wynieść. Spaliśmy zwykle w stodołach. Dopiero od kilku miesięcy mieszkamy z moją ciocią, która przyjechała z jakiegoś tam kraju. Ciocia całymi dniami harowała. Niby było dobrze, gdyby nie jedna rzecz. Tata mnie bił. Czasem nawet za nic. Raz powiedziałem o tym cioci i ona zrobiła aferę, ale potem tak mi się dostało, że chyba do dziś mam siniaki. No chyba, że to inne ciosy. Nie ważne. Nie mogłem już wytrzymać, a na dodatek koledzy w szkole się ze mnie śmiali. Musiałem uciec. Znalazłem ten dom i pomyślałem, że w nim zamieszkam, skoro i tak nikogo tu nie było. Do dzisiaj. - wszystko zdawało się być powiedziane jednym tchem. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Co teraz począć z tym małym dzieckiem? Nie musiałam więcej myśleć. Okazało się, że Harry to naprawdę mądry gość.
        -Słuchaj Mały, nie możesz tutaj mieszkać, ani szlajać się po ulicach. Źle byśmy zrobili zabierając cię do twojego domu. Jeśli jednak chcesz, możemy to zrobić. - przerwał na chwilę, wstrzymując oddech.
        -Nie chcę tam wracać, ale jak tata mnie znajdzie, to będzie źle. Muszę uciekać. Nie idźcie tylko na policję, proszę! Obiecaliście, że nie powiecie! - krzyknął chłopiec.
        -Nie martw się, wiem jaka jest policja. Na razie weźmiemy cię do nas, z tym nie powinno być problemu. Trzeba będzie z tym coś zrobić, mimo wszystko. - popatrzyłam na Harry'ego otępiała. On chciał go zabrać do nas do domu?!
        -Co powiemy chłopakom?  Przecież nie mamy nawet prawa, żeby... no wiesz... - tym razem ja zabrałam głos.
        -Zgłosimy to dokąd trzeba, zajmę się tym. Co do chłopaków – coś się wymyśli. - mrugnął do mnie, a potem zwrócił się do Małego. - Przepraszam, ale nie mamy wyjścia. Będziemy musieli jednak opowiedzieć komuś twoją historię. Nie możesz żyć w takiej rodzinie. Na pewno jakiś Dom Dziecka znajdzie ci prawdziwą. Prędzej, czy później i tak odebraliby cię twojemu tacie. Jeśli straci on prawa rodzicielskie, to nie będzie mógł się tobą zajmować. - chłopczyk wykrzywił się.  
        -Nie wszystko zrozumiałem. Tylko tyle, że pójdę do Domu Dziecka, znajdzie się jakaś rodzina, która mnie adoptuje i bla bla bla. Nie wierzę w takie rzeczy, ale wolę iść tam, niż wrócić do taty. - przyznał. Dopiero teraz kapnęłam się, że nie wiemy nawet jak się nazywa, ile ma lat i skąd jest. Zapytałam go o to.
        -Jak na przesłuchaniu. - uśmiechnął się Mały. - Jestem Edward, ale błagam nie mówcie tak do mnie! Ciocia nazywa mnie Eddie. Mam sześć lat. Mój dom, w którym mieszkałem niedawno jest w Stewarton.
        -Czyli jednak kawałek drogi przeszedłeś. - skwitował Harry.
        -No. - odparł dumny z siebie Eddie.
        -Oki, czyli się zbieramy, tak? - spytałam.
        -Nie zapomniałaś o czymś? - poważnie zapytał Loczek. No tak! Zapomniałam o rzeczy, po którą tu przyjechaliśmy!
       Po chwili wyszliśmy z domu z dokumentami. Przejrzałam je w samochodzie i ze zdziwieniem przeczytałam imiona i nazwiska moich rodziców. Były takie jak wszędzie: Aleksandra i George Greenleaves. Przestudiowałam jeszcze raz dokładnie cały akt urodzenia. W końcu znalazłam. W wielkim szoku podałam Harry'emu kartkę. Otworzył usta, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
                                     
                                       Na papierze widniało imię i nazwisko dziecka.

                                       Problem tkwił w tym, że to nie było moje imię.

                                                      Helen Julie Greenleaves.

      Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy. Miałam w głowie pustkę. Nazywałam się Sara. Może moi rodzice mieli drugie dziecko, które zmarło? Mało i bardzo prawdopodobne w jednym. Harry, jak to Harry, myślał trzeźwo (dzisiaj się przekonałam).
       -Myślę, że skoro jeszcze tutaj jesteśmy, to powinniśmy jechać do szpitala, w którym się urodziłaś.
        -To prawda, ale nie mamy pewności, że lekarz, który odbierał poród jeszcze żyje.
        -Czemu się nie przekonać? - zapytawszy, Harry ruszył samochodem w stronę New Brooksby Hospital.
       Zamierzaliśmy szukać tam niejakiego David'a Mulder. Człowieka, który razem z moją matką zobaczył mnie pierwszy.
***********************************************************************************
Hej! Wydaje mi się, że ten rozdział był trochę nudny... No, ale to tylko mój punkt widzenia. Jestem ciekawa, co Wy sądzicie o tym rozdziale? Czekam na komentarze. Nie, to nie jest żart! Pod ostatnim postem były aż 3 komentarze! Wiem, że to kiepsko, ale ja cieszę się, jak małe dziecko! :D
Pozdrawiam
Doma

niedziela, 30 czerwca 2013

VII ROZDZIAŁ!!

Rozdział VII
               
                  Kim byli moi rodzice? Dlaczego to nie oni mnie wychowali? Gdzie teraz są? Czy jeszcze żyją? - te pytania dręczyły mnie przez kilka dni, odkąd dowiedziałam się o tej okropnej prawdzie. Teraz tylko odpowiedzi na te pytania były jedynym celem w moim marnym życiu.
        Siedziałam w domu sama. Wszystkich gdzieś zwiało, ale jednak oprócz mnie, był jeszcze ktoś. Ten ktoś to osoba, z którą bałam się rozmawiać, nie wiedzieć dlaczego. W końcu jednak zostaliśmy sami. Harry siedział na kanapie i przeglądał kanały w tv. Chciałam zbliżyć się do niego bezszelestnie, ale nie udało mi się. Słysząc mnie, Harry wyłączył telewizję i patrząc mi w oczy powiedział:
          -Żeby nie było jakichś niejasności, czy czegoś tam... Wtedy, w dzień wypadku, ja pobiegłem za tobą, by cię jakoś pocieszyć, czy coś... W ogóle byłem zaskoczony tym, że będziemy razem pracować... no i ten...- Był zmieszany. Mówił jednak dalej. - Zobaczyłem, jak idziesz w stronę drogi. Już wcześniej zauważyłem, że nadjeżdża samochód, więc krzyknąłem. Nie usłyszałaś, no to nie miałem wyjścia. Podbiegłem do ciebie i zdezorientowany rzuciłem się by jakoś cię odepchnąć. Udało mi się, ale nie zrobiłem tego mocno i oboje zostaliśmy poszkodowani. - na ostatnie słowa uśmiechnął się lekko i pomachał gipsem założonym na jego rękę.
           -Jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś. Myślę, że możemy być dobrymi kumplami. - zaśmiałam się, nie mając innego pomysłu. Harry wziął moją rękę.
           -A ja myślę, że możemy być naprawdę dobrymi przyjaciółmi. - szczerze uśmiechając się do mnie, puścił moją rękę.
           Przez  jakiś czas żartowaliśmy i gadaliśmy jakbyśmy znali się od dawien dawna. Często byłam nieufna wobec ,,znajomych'', ale coś bardzo kusiło mnie do tego, by się zwierzyć właśnie jemu. Postanowiłam zaryzykować.
           -Pewnie już słyszałeś o tym, że jestem adoptowana, co? - spytałam, przypuszczając, że Liam się wygadał.
           -Taa... A co?- ociągając się, odpowiedział Harry.
           -No bo... Mam taką maluteńką prośbę. - uśmiechnęłam się najsłodziej, jak tylko umiałam.
           -Malutką mówisz?
           -Ok... No więc chciałabym dowiedzieć się, kim są moi biologiczni rodzice. Żeby jednak zdobyć te informacje, musiałabym jakoś znaleźć mój akt urodzenia, który zapewne jest w moim domu. Jedyny problem to transport. Nie chciałam prosić o pomoc Liam'a, bo mógłby się poczuć... hmm... no nie wiem, jak to określić. W każdym bądź razie chodzi o to, że on czasem inaczej odbiera moje czyny. - Po dłuższym milczeniu dodałam. - To jak będzie?
            -Nie rozumiem, o co chodzi z Liam'em, ale pomogę ci. - zaśmiał się i wstał.
            -Gdzie idziesz? - zapytałam zdezorientowana.
            -Jak to gdzie? Do samochodu. - odpowiedział beztrosko.
            -A-a-ale...
            -Chciałaś to masz! Teraz jest dobry moment na tę sprawę, bo nikogo nie ma i nikt się nie kapnie, że nas nie było. - przerwał mi Harry.
             -Chyba nie wiesz, co mówisz! Mój dom nie jest w Slough. Tam zamieszkałam po śmierci moich rodziców, to znaczy... przybranych rodziców. Akt urodzenia jest gdzieś w domu w Largs. To przecież 6 godzin w jedną stronę. Oszalałeś?! - Ostatnie słowa zamieniły się w krzyk.
             -Oo... Nie wiedziałem. To jednak nic nie zmienia. Możemy się wykręcić wycieczką.
             -Trwającą 12 godzin? - z niedowierzaniem kręciłam głową.
             -No a co? Możemy zwiedzić nawet całą Wielką Brytanię, a nikogo to nie będzie obchodzić! Mamy tutaj taką zasadę: nikt się nie interesuje tym, co robią inni. Wyjątek jest wtedy, kiedy któryś z nas ma kłopoty.
             -Serio? - zapytałam z rozbawieniem.
             -Jak nie wierzysz, to spytaj kogoś innego. - po krótkiej ciszy dodał jeszcze: -Zawiodłem się na tobie. Myślałem, że mi ufasz! - udał obrażonego, a ja wybuchając śmiechem wydusiłam z siebie zdania.
            -Dobra, już dobra... Jedźmy.
            -Yeah! W siną dal! - wykrzyczał Harry jeszcze bardziej mnie rozśmieszając.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••Kilka godzin później••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
        Dojeżdżając na miejsce czułam się dziwnie. Nie byłam w tym miejscu od 14 lat. Mój (już teraz nie) prawdziwy dom wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Jedną małą różnicą było tylko to, że stał opuszczony, a w ciągu tych kilkunastu lat tynk zdążył odpaść, okna pęknąć.
        Harry pomógł mi wysiąść i usadowić się w wózku. Dopiero kiedy staliśmy na podjeździe, przypomniałam sobie o najważniejszej rzeczy potrzebnej nam w tej chwili. Loczek, jakby czytał w moich myślach.
           -Masz klucz, prawda? - spytał podejrzliwie. Westchnęłam i zdobyłam się na odpowiedź.
           -Ja... Kompletnie o tym zapomniałam. - na te słowa Harry zacisnął usta w wąską kreskę.
        Milczeliśmy przez kilka minut, jednak zdawało mi się, że to cała wieczność. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, o którym powinniśmy wiedzieć od początku.
           -Ten dom stoi tu od czternastu lat. Drzwi na pewno spróchniały, więc nie będzie problemu z wyważeniem ich. - sądziłam, że to dobre i logiczne stwierdzenie. Takie było. Musiało być. Nie wiem więc, dlaczego usłyszałam śmiech. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, dosłownie, zwijającego się ze śmiechu Harry'ego. Zezłościło mnie to.
           -Nie mam pojęcia, dlaczego jest ci tak do śmiechu! - wydarłam się, a chłopakiem znów wstrząsnął wybuch niepohamowanej ,,radości''. Czekając aż się uspokoi, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Dom był otwarty. Drzwi otworzyły się pewnie na wskutek przeciągu. Niezrozumiana była tylko jedna sprawa, a mianowicie: czemu? Dokładnie pamiętam, że zaraz po zabraniu moich rzeczy, ciocia zamknęła drzwi na klucz i dała go mnie. Do dziś wiem, co powiedziała:,,Musisz pożegnać się z tym domem Saro. Nie znaczy to jednak, że tu nie wrócisz''. Zaraz po tym wręczyła mi klucz.
        Powiedziałam o tym mojemu towarzyszowi. Mina mu zrzedła. Twarz zbladła. Zobaczyłam w jego oczach strach.
           -Harry, co się dzieje? - zapytałam, przerażona jego wyglądem. Pokazał ręką w stronę domu. Bałam się spojrzeć. Zebrałam się w sobie i przekręciłam wózek. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Przez  drzwi dokładnie widziałam korytarz, który prowadził do salonu. Nawet z tej odległości zdołałam dostrzec postać.
        Zahipnotyzowani tym widokiem, trwaliśmy w bezruchu. Dopiero ruch człowieka uświadomił nam, że trzeba coś zrobić. Odezwał się Harry.
            -Słuchaj, może to jakiś bezdomny, albo... Nie ważne. Musimy sprawdzić, czy w ogóle żyje. - kiwnęłam głową, ale wewnątrz czułam niepokój. Po chwili Loczek stał w pokoju. Podjechałam do niego i zobaczyłam... małego chłopca.

*********************************************************************************

I co myślicie? Przepraszam, że tak długo czekacie na rozdziały... Teraz przez wakacje napiszę więcej rozdziałów, a w czasie roku szkolnego będę je co jakiś czas dodawać i pisać kolejne.
Widzę, że mam mało ,,fanów'' opowiadania, skoro pod ostatnim rozdziałem zobaczyłam 1 komentarz. -.-
Bardzo się jednak cieszę z tego komentarza. Dziękuję Ci bardzo za szczerą wypowiedź Maarit. :D
Nawet jeśli nikt nie będzie czytał mojego bloga, to i tak będę go dalje prowadzić. Dla siebie. Dla Maarit. :)
Cieszę się, że mam tyle wejść, chociaż komentarzy mało. ;]
Pozdrawiam
Doma

czwartek, 16 maja 2013

VI ROZDZIAŁ!!

Rozdział VI
Te trzy tygodnie zmieniły moje życie. Myślałam, że wszystko będzie ok.
Dlaczego łudziłam się tymi wszystkimi słowami lekarzy, pielęgniarek?
Czemu wierzyłam w powrót do normalnego życia?
Przez cały czas sądziłam, że kilka razy wstanę z wózka, przejdę parę kroków i znów będę chodzić.
      Nawet jeśli byłaby jakaś szansa, to nie miałabym siły walczyć. Zawsze byłam słaba, dlatego też teraz będę potrzebować dużo czasu, by się pozbierać. Pewnie dużo ludzi przeżyło coś takiego jak ja, będąc szczęśliwymi. Nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zrobię niczego tak, jak dawniej.
      Z zamyślenia wyrwał mnie głos Liam’a:
       -Idziesz, czy zostajesz tutaj?
Nie uśmiechnęłam się, nie poczułam żartu. Byłam zła.
       - Nigdzie przecież nie idę! Muszę jechać na wózku inwalidzkim. Czy ty tego nie widzisz?!
       - Przepraszam, ja tylko… - słyszałam, jak kuzyn ciężko wzdycha. Po chwili milczenia dodał oschłym tonem. – zbieraj się.
        Pod powiekami zbierały mi się łzy. Nic złego nie zrobiłam! Miałam prawo się zdenerwować.
        Włożyłam na kolana swoją torbę i skierowałam swój wózek do szpitalnej windy.
Jadąc samochodem przypomniałam sobie, gdzie jadę. Przez moją niepełnosprawność musiałam wrócić do cioci i wujka. Do domu.
         Przejeżdżając obok jakiegoś parku wróciły wspomnienia z wakacji. Nie mogłam wyjechać nie żegnając się z Jessicą i chłopakami z 1D.
           - Liam? – spytałam cicho.
           -Co?
           -Czy mógłbyś podwieźć mnie pod moje mieszkanie?
           -Twoje mieszkanie? Przecież nie będziesz już w nim mieszkać, nie pamiętasz? Jedziesz z powrotem do domu, miałaś wypadek, czy tego też nie pamiętasz?! – krzyczał Liam.
Miałam dosyć, czułam, że zaraz wybuchnę. Tak też się stało.
           -A czy ty nie pamiętasz, że ja mam też swoje życie? Może je straciłam, okey, ale to nie znaczy, że mnie nie ma! To, że czasem wszystko się zmienia, nie znaczy jeszcze, że znika! Nie tylko ty masz przyjaciół! Nie tylko ty robisz coś, co kochasz! Nie pokazuj, że jesteś lepszy, ważniejszy, bo ja to wiem. Jestem świadoma wszystkiego, co się dzieje. Nie uważaj mnie za głupią!! Jeszcze żyję, przyjmij to do wiadomości. – ostatnie zdania wypowiadałam szlochając i histerycznie krzycząc.
            Nie obchodziło mnie, czy go urażę, czy też nie. Tak jak jego nie obchodziło to, co ja przeżywam. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie, ale kiedy zauważyłam zbliżający się znany budynek, postanowiłam zapytać jeszcze raz.
           -Mógłbyś mnie wysadzić przy tej kwiaciarni? Chciałabym tylko pożegnać się z moją przyjaciółką. Proszę.
            -Dobra! Idź! Biegnij do tej swojej przyjaciółki i pożegnaj się z nią! Ja tu na ciebie poczekam. – dodał sarkastycznie.
            Nie wierzyłam własnym uszom. Nie rozumiałam, czemu Liam tak się wścieka. To nie on musi jeździć na wózku! Jest gwiazdą! Poczułam ogromną wściekłość i gniew. One dodały mi odwagi i siły, by podnieść się. Wyczołgałam się z samochodu i otworzyłam bagażnik. Z trudem podniosłam się i ledwo utrzymałam na nogach, których nie czułam. Przez jedną sekundę myślałam, że stoję. Tak naprawdę wiedziałam,  że upadnę. Tym razem nie potrafiłam wstać o własnych siłach. Nie miałam zamiaru prosić Liam’a o pomoc, który siedział w samochodzie nie ruszając się.
        Siedziałam kilka minut opierając się o koło auta i zauważyłam znajomą twarz. Zza kwiatów wychylała się głowa Jessici. Była dosyć blisko, więc zawołałam ją. Pomogła mi wyciągnąć wózek i usadowić się w nim. Opowiedziałam o wszystkim przyjaciółce i nagle wpadł mi do głowy pomysł.
         -Sara, czy kompletnie ci odbiło?! – reakcja Jessici było dosyć przewidywalna.
         -Przecież sobie poradzę! Muszę się jakoś usamodzielnić, a w razie czego mam ciebie!
         -Dobra. Szczerze? Ja nie mam nic przeciwko temu, ale pomyśl o swojej cioci. Czy wiesz, co ona przeżywa?
          -Ona wszystko tak przeżywa! Wiem, że cały czas ma do mnie żal o to, że wyjechałam do Londynu. Chcę jej pokazać, że sobie poradzę!
          -Źle robisz, ale to twoje życie i twój wybór. – w końcu uległa, a ja poczułam lekką satysfakcję.
    Zniknęła, gdy podjechałam do Liam’a. Najwyraźniej nie był zadowolony moim postanowieniem. W końcu i on, i ja ustąpiliśmy. Poszliśmy na kompromis. Zostanę w Londynie, ale zamieszkam z nim i z chłopakami. Nie byłam z tego zadowolona, ale wolałam zostać tutaj niż wracać do domu.

    Dojeżdżając miałam jedynie jedną wątpliwość: czy reszta wie, że ja z nimi zamieszkam? Nie zmagałam się z tym długo, bo wszyscy stali przed domem. Nad drzwiami widniał napis: ,,WITAJ W DOMU!''. Ucieszyłam się bardzo. Myślę, że fajnie będzie z nimi mieszkać.
    Po torcie (załatwili specjalnie dla mnie! Yeah!) pokazali mi pokój, który miałam nazwać ,,swoim''. Spodobał mi się od razu. Przeważał tam mój ulubiony kolor – zielony. Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak czarne pianino. Nie fortepian, lecz pokryte czarnym, matowym lakierem PIANINO. Zawsze o takim marzyłam, więc pewnie to sprawka Liam'a. Okazało się inaczej, bo to pianino znalazł Harry w piwnicy swojego rodzinnego domu.
    Koniec zachwycania się pokojem oznaczał początek rozmowy z moim kuzynem. W samochodzie  mówił, że chce mi coś powiedzieć. Usiadł na łóżku i wpatrując się w swoje ręce, zaczął mówić cichym głosem:
          -Sara, ja nie wiem, jak ci to powiedzieć... Na początek chcę cię przeprosić. Za tą akcje przy samochodzie, za te krzyki.
          -Nie ma sprawy Liam, byliśmy zdenerwowani. - inaczej nie umiałam sobie tego wytłumaczyć.
          -To pierwsza sprawa. Zrozum, jest mi ciężko, że muszę patrzeć, jak cierpisz i... - w tym momencie przerwałam mu.
          -Hola, hola! Nie powinno ci być ciężko, mimo wszystko. A po drugie, ja wcale przecież nie cierpię! Przyzwyczaiłam się do tego, że już nie stanę na nogi.
          -Co? - z niedowierzaniem spytał.
          -Przestało mnie to jakoś obchodzić. - wymyśliłam bzdurę, ale co miałam powiedzieć? Nie chciałam, by ktokolwiek się nade mną użalał. Nie zniosłabym tego. Moja obojętność podziałała (na szczęście) i Liam kontynuował dalej.
           -Tyle, że... tak na serio to nie o to chodzi.
           -No to o co?! - zniecierpliwiona już krzyknęłam. Po tych słowach padła odpowiedź, która zmieniła moje życie.
           -Lekarze w tym szpitalu musieli zrobić ci badanie DNA. Przyczyną był błąd w twoich dokumentach. Dziwiliśmy się temu, bo błędy były w każdym papierze. Chodziło o imiona i nazwiska twoich rodziców...
           -Dlaczego? Co... co to znaczy?
           -No więc tak naprawdę twoi rodzice to... to nie ci, którzy się za nich podawali...
           -A-ale to nie m-możliwe! Czy to znaczy, że ja... ja...
           -Okazało się, że nie jesteś biologiczną córką cioci Aleksandry i wujka Georg'a. Nie wiadomo, jak to się stało! Nikt z rodziny nie wiedział, że jesteś adoptowana. Nawet w dokumentach tego nie było.
           -Ale Liam! To oznacza, że nie jesteśmy nawet... rodziną!
           -Nie mów tak, proszę cię! Nie ważne, czy łączą nas więzy krwi. Wychowałaś się ze mną. Spędziliśmy ze sobą całe nasze dzieciństwo. Nie możesz mówić, że nie jesteśmy rodziną!
          -Przepraszam. - te słowa wypowiedziałam szeptem. Nic innego nie dałam rady z siebie wydobyć, oprócz szlochu.
          -Cii... - uspokajał mnie Liam, gładząc moje włosy. Byłam zrozpaczona i nie miałam pojęcia, kim jestem. 
***********************************************************************************
WOW! Muszę przyznać, że udał mi się ten rozdział xD. Niestety, to tylko moje zdanie i czekam na Wasze opinie.
Zauważyliście pewnie, że trochę inaczej napisałam ten rozdział. Dostałam radę od pewnej dziewczyny i myślę, że teraz to lepiej się i prezentuje, i czyta. A Wam się podoba nowy styl pisania?
Czekam na Wasze komentarze
Pozdrawiam
Doma
PS. DZIĘKI WIELKIE ZA WEJŚCIA!!! :D

piątek, 19 kwietnia 2013

V ROZDZIAŁ !!

ROZDZIAŁ V
Pip… pip… pip… - słyszałam równe, rytmiczne wysokie dźwięki. Tym razem jednak to nie był budzik. Wydawało mi się, że spałam. Bardzo zdziwiło mnie to, że słyszę wszystko, co dzieje się obok mnie. Nie mogłam się ruszyć, ani wstać, ani powiedzieć jednego słowa. Wiedziałam, że żyję, ale tak jakby do połowy. Dlaczego? Bo nie czułam nóg. Bolał mnie kręgosłup i wszystkie mięśnie…

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••• Kilka dni później•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

-Sara! Słyszysz mnie? Proszę powiedz coś, daj nam jakiś znak! – słyszałam czyjś głos. Był znajomy, lecz nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należy. Tak bardzo chciałam to wiedzieć! Nagle poczułam ogromną energię i determinację. Tak!! Udało mi się otworzyć oczy! Och, to Liam! Z ciocią i wujkiem! Nie mogłam w to uwierzyć! Uśmiechnęłam się słabo, a oni zrobili taki chaos, że zbiegła się prawie połowa oddziału! Tak, zdążyłam zauważyć, gdzie jestem – w szpitalu. Zaczynało mi też świtać, jak tu się znalazłam:
,,Po tym, jak Frank wywalił mnie z pracy za JEDNO spóźnienie, szłam zrozpaczona do mieszkania. Zastanawiając się, co teraz zrobię, nie zauważyłam, że wchodzę na jezdnię. Ostatnie co pamiętam, to pisk opon, klakson samochodu i krzyk Harry’ego.’’
Czyli wychodziło na to, że nie miałam pracy, leżałam bezwładnie w szpitalu i do tego ciocia i wujek musieli jechać do Londynu, żeby zobaczyć, co się ze mną dzieje. A co jest najgorsze? To, że to wina mojej głowy w chmurach, nieodpowiedzialności i nieuwagi!!! Czułam się okropnie… Tak okropnie, że powoli zasypiałam, nie zważając na niczyje słowa i hałas, które panowały w sali.

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

Obudziłam się i zobaczyłam kilka twarzy. Byli to: Liam, ciocia Roxanne, wujek Philip i... co?! Nie mogłam uwierzyć moim oczom. Z tyłu widniała głowa... Frank'a! Patrzyłam na nich otępiałym zwrokiem. Pierwsza odezwała się ciocia Roxanne:
-Saro, moje ty kochanie, jak się czujesz?!
-Uspokój się mamo, przecież dopiero co się obudziła. - powiedział spokojnie Liam.
-Ależ synu! Chcę przecież dowiedzieć się, co z moją... no... siostrzenicą! - zganiła mojego kuzyna ciocia.
-Przepraszam, lecz muszą państwo wyjść. Pierwsza powinna się dowiedzieć właśnie pani siostrzenica. Państwu wytłumaczy wszystko pielęgniarka na zewnątrz. - nagle pojawił się w drzwiach lekarz.
-Oczywiście. - odrzekł wujek. Wszyscy wraz z zawstydzoną ciocią wyszli z sali. Wtedy doktor zaczął mówić:
-Muszę przyznać, że bardzo dziwi mnie brak ran, obrażeń zewnętrznych. Niestety bardzo ucierpiał pani kręgosłup. Czuje się pani bardzo słaba, prawda? - na te słowa przytaknęłam, a on kontynuował. - Sądzę, że to przez te kilka dni nieruszania się. Niestety, najgorszy jest brak czucia w nogach. To znaczy, że są bardzo małe szanse na... - zawiesił, a ja cała zdrętwiałam.
-Czy to znaczy, że... że już nigdy nie będę chodzić? - zapytałam o to z ciężkim sercem i łzami w oczach.
-Od razu chcę poinformować, że są szanse. Są bardzo marne i od razu mówię, że operacja nic by nie pomogła. Jedynym ratunkiem jest rehabilitacja. Nie będę jednak nikogo okłamywać, czas tej rehabilitacji może być bardzo długi i nawet nie przynosić skutków. Jeśli chce pani spróbować, musi pani uzbroić się w cierpliwość i nie poddawać się. Widzę, że jest pani młodą osobą, więc niech pani tylko powie, a ja załatwię bardzo dobrego rehabilitanta. - skończył swoją wypowiedź, a ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Miałam ogromną pustkę w głowie. Zdobyłam się na kilka słów:
-Jeszcze się zastanowię. - lekarz wyszedł, a ja przypomniałam sobie, że przecież Harry był tam ze mną...
-Moja mała! - z krzykiem, dosłownie wpadła do sali zapłakana ciocia. Spodziewałam się dalszych zdarzeń. Ciocia będzie płakać, a wszyscy pocieszać. Na tę myśl próbowałam udać, że śpię. Skutecznie udało mi się ich ,,pozbyć''. Liam wychodził ostatni, więc szepnęłam jego imię. Odwrócił się i podchodząc zapytał ze spokojem, ale i z troską:
-Co jest? Potrzebujesz czegoś?
-Nie, ja... ech... Czy Harry'emu coś jest? - wydukałam.
-Nie, nie martw się. Harry został wypuszczony wczoraj. Chciał do ciebie przyjść, ale mu nie pozwolili. Wiesz, wpuszczają tu tylko rodzinę.
-W takim razie co robił tu Frank?
-On pierwszy przyjechał do szpitala, bo widział całe zdarzenie z okna w jego biurze. Bardzo się przestraszył i powiedział recepcjonistce, że jest... twoim... ojcem...
-Co...? Dla-dlaczego? - z niedowierzaniem pytałam.
-Wmówił sobie, że to jego wina. Ma okropne wyrzuty sumienia. Gdybyś go widziała, jak o tym mówił...
-Okey... - nie chciałam już niczego i nikogo słuchać. - Jestem zmęczona, przyjdź do mnie jutro, ok?
-Dobra. - uśmiechnął się lekko i cmoknął w czoło, jak to zwykle robił, kiedy byłam chora.
Nie miałam pojęcia, co robić, myśleć. Znów pogrążyłam się we śnie, lecz nie na długo. Po kilku minutach usłyszałam pukanie. Byłam pewna, że to pielęgniarka. Do sali weszło czterech chłopaków. Nie spodziewałam się, że Harry, Zayn, Louis i Niall przyjdą mnie odwiedzić. Ucieszyłam się z wizyty. Długo siedzieli u mnie żartując, śmiejąc się. Bardzo ich polubiłam, a jednym z powodów było to, że ani razu nie wspomnieli o moich nogach, kręgosłupie itd. Na pewno wiedzieli już o wszystkim, bo jestem pewna, że Liam nie utrzymał języka za zębami. Nie lubię szpitali, a to dlatego, że trzeba tylko leżeć i się nudzić. Nie wspominam już bólu. Myśląc, jak potoczy się dalej moje życie, zasnęłam. Już chyba dziesiąty raz dzisiejszego dnia. W końcu, jutro też jest dzień...

********************************************************************************

 Przez to, że Sara cały czas miała szczęście, wszystko jej się udawało i szło jak po maśle, dostała karę. XD
Jak myślicie, dobry miałam pomysł, by życie Sary ,,trochę'' się zmieniło? Proszę o komentarze :)
Pozdrawiam
Doma
PS. Wybaczcie, ale rozdziały będą się ukazywać... co jakiś czas xD chodzi o to, że mam mało czasu. Będą krótsze niż na początku. ;/

NIESPODZIANKA!

Wracam!
Tak, to nie żart xD
Postanowiłam, że wrócę na bloga. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale znów będę pisać dalej opowiadanie.                                                                          ☺ :D ☺
Muszę uprzedzić Was, że historia Sary nieco się zmieni. Po przeczytaniu pewnej książki pomyślałam, że mój blog zmieni się z lekkiej historyjki miłosnej, na coś trudniejszego. Znajdą się tu różnego rodzaju problemy, z którymi bohaterzy będą musieli się zmagać…
Proszę, tylko się nie przestraszcie!! Oczywiście nie zniknie wygłupianie się, śmiech i radość. Zrozumcie, chcę tylko mojemu opowiadaniu nadać trochę stylu ,,codziennego życia’’. :)
Jeśli nie kapujecie o co mi chodzi, to nic. Po prostu nie zrażajcie się tą ,,zapowiedzią’’ i czytajcie nowe rozdziały i przygody Sary Greenleaves!! :D
Pozdrawiam
Doma
PS. Już niedługo V rozdział! (Może nawet dzisiaj) ;)

piątek, 15 marca 2013

SMUTEK -.-

Hej!
Tak jak widać po nagłówku posta, jest mi smutno. Powód: zrozumiałam, że założenie tego bloga było wielkim błędem. Codziennie widząc napis ,,brak komentarzy'' dołuje mnie coraz bardziej.
Przyjęłam to, jako dowód tego, że nikt nie czyta mojego bloga. Postanowiłam go usunąć.
No bo, czy jest jakiś sens prowadzić bloga, którego nikt nie czyta?
W najbliższym czasie to wszystko na tej stronie przestanie istnieć.
Pozdrawiam (najprawdopodobniej ostatni raz)
Doma

sobota, 9 marca 2013

IV Rozdział!!!

ROZDZIAŁ IV
Pi, pi! Pi, pi! - słysząc budzik zerwałam się z łóżka i popatrzyłam na zegarek. Miałam godzinę na przygotowanie się do spotkania w studiu z One Direction. Dzisiaj był dzień, w którym mieliśmy zacząć pracować razem. Jestem ciekawa, jak zareagują kiedy dowiedzą się, że to ja.
Na miejsce dotarłam szybko, ale nie mogłam znaleźć ani chłopaków, ani Frank'a. Niechętnie spytałam sekretarki o ,,drogę''. Dotarłam tym razem bez problemu, ale z piętnastominutowym spóźnieniem. Już wchodząc mówiłam:
-Dzień dobry! Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam trafić. Naprawdę wielkie to studio. - dodałam ze śmiechem.
-Nie wiem czemu ci tak do śmiechu. - warknął Frank. - Wiesz ile to twoje spóźnienie zmarnowało mojego czasu?! Mieliśmy już skończyć!!
Zatkało mnie. Szef na serio się wściekł, chociaż właściwie to o nic. Dlaczego nie rozumie, że niektórzy ludzie nie siedzą i pracują na co dzień w takich wielkich budynkach? Postanowiłam, że go jakoś udobrucham, bo nie mogę stracić pracy, którą dopiero co formalnie zaczęłam!
-Słuchaj, ja naprawdę nie mogłam znaleźć tego studia. Nigdy nie pracowałam w tak wielkim budynku. Wczoraj zadzwoniłeś i powiedziałeś, że mam się tutaj stawić o dziesiątej, ale nic więcej. Szukałam te piętnaście minut właściwego pomieszczenia, ale nie jest to łatwe kiedy nie zna się terenu. - wygłosiłam i patrząc na Frank'a czekałam na to, co powie. Myślałam już, że złagodniał, ale nie. Myliłam się, bo zaczął wrzeszczeć.
-Co ty sobie myślisz?! Nie będziesz mi tu wygłaszać żadnej mowy! Przychodzisz do pracy, żeby pracować, a nie zwiedzać! Ludzie nie zachowujcie się jak gwiazdy!
-A a ale ja...
-Przestań tu ,,jajować'' i chwyć się do roboty, bo nie po to cię zatrudniłem żebyś marudziła! Wy wszyscy jesteście tacy sami!
-Dobra! - tym razem ja nie wytrzymałam. - Nie rozumiem dlaczego się tak wściekasz, ale jeżeli zamiast pracować będziemy się kłócić, to dajmy sobie już z tym spokój!
Wybiegłam trzaskając drzwiami. Będąc tak wściekłą nie wiedziałam nawet dokąd idę. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Nie odwróciłam się, mimo wołania mojego imienia. Nie chciałam uciekać, ale nie miałam wyjścia. Niestety, do szybkich osób się nie zaliczam, więc zostałam dogoniona. Ktoś złapał mnie za rękę i gwałtownie obrócił w swoją stronę. Był to Harry.
-Sara, nie rób głupstw. Nie chcesz przecież stracić pracy? - patrząc mi prosto w oczy powiedział.
-Nie, nie chcę stracić pracy, ale niech ktoś wytłumaczy temu... ehh... - nie potrafiłam znaleźć słowa. - To naprawdę nie moja wina, że nie potrafię zapamiętać drogi do studia.
-No okey, okey. Rozumiem cię, a teraz chodź ze mną i pogódź się z Frankiem. - rozkazał Harry.
-O, co to, to nie!! Nie będzie mi nikt rozkazywał! - zaprzeczyłam ze złością.
Harry westchnął i puszczając w końcu moją rękę powiedział:
-Ja do niczego cię nie zmuszam.
-Nie? - spytałam zadziornie.
-Ale mogę. - dodał podnosząc jedną brew.
-Niby jak? - podpuszczałam go.
-No... nie wiem, nie wiem. - to powiedziawszy zaczął mnie łaskotać. Przewróciłam się na podłogę, a on przytrzymując mnie, dalej łaskotał. Nie mogłam dłużej tak wytrzymać i poddałam się.
-Pomóż... pomóż mi wstać. - śmiejąc się jeszcze wyciągnęłam rękę w stronę Harry'ego. On z głową wysoko i triumfem na twarzy podał mi rękę. Z racji tego, że przegrałam, musiałam iść z nim z powrotem do Frank'a. Na miejscu trochę się denerwowałam. Musiałam go jakoś przeprosić, ale nie wiedziałam jak zacząć. Postanowiłam, że pójdę na żywioł. Weszłam...

*********************************************************************************
Bardzo przepraszam, że tak dawno nie było nowego rozdziału, ale nie mam zbyt wiele czasu na pisanie. :(
Przepraszam też, że ten rozdział jest krótki. Mam tylko nadzieję, że jest fajny, albo chociaż taki ,,może być'' :).
Chciałabym dowiedzieć się, czy ktoś czyta mojego bloga. Bardzo Was proszę, a nawet BŁAGAM, żebyście dodawali komentarze. Anonimowe też mogą być :D
Pozdrawiam
Doma